Wydanie/Ausgabe 139/09.26.2025

          Mijają kolejne dni pełne budzących lęk informacji z Ukrainy, ze Strefy Gazy, a ostatnio z naszej wschodniej granicy. Rosja codziennie wysyła na Ukrainę rakiety i drony, by zabijać, niszczyć i straszyć. Podobnie w Strefie Gazy postępuje Izrael wobec Palestyńczyków. Przeciwko Zachodowi została przez Rosję, wziecona wojna hybrydowa. W kraju trwa niekończące się przedwojnie. Z  Jasionki wyprowadziły się wojska amerykańskie. Nalot około 20 rosyjskich dronów w nocy z 9/10 września na nasze terytorium był testem na jakość reakcji  polskich polityków i wojskowych; zdany powiedzmy, jako tako.

Tak się złożyło, że wyżej wspomniany dzień 10 września, został w 2023 roku ustanowiony przez Sejm, Narodowym Dniem Polskich Dzieci Wojny. W uzasadnieniu Ustawy, dzień ten ma być symbolicznym upamiętnieniem Dzieci Wojny oraz ich wkładu w odbudowę Polski z wojennych zniszczeń.

Po pierwsze Naród

To upamiętnienie obchodzone jest dość niemrawo. Tracona jest okazja, aby szczególnie teraz, w okresie przedwojnia, wykorzystać pamięć i doświadczenie naszego pokolenia, również niepolskiego. Piszę to jako Ślązak, a zarazem członek mniejszości niemieckiej i pytam polityków – Jak mam się zachować w tym dniu? Posypać głowę popiołem i okazywać publicznie skruchę, aby pozbyć się uczucia winy? Winy za to, że zostałem w Jałcie za sprawą Stalina, Roosevelta i Churchilla przypisany do Polski. Do państwa, które do dziś się nie zdecydowało, jak traktować Ślązaków. Główny ideolog narodu polskiego głosi, że Ślązacy są ukrytą opcją niemiecką, ale ta teza dotyczy niewielu Ślązaków. Nie przyjmuje do wiadomości, że Ślązacy - czy się to komu podoba, czy nie – są mniejszością etniczną. Mniejszością, w której jest więcej niemieckości, niż polskości. Istniejące instrumenty prawne nie wystarczają Ślązakom by bronić się przed dyskryminacją, szczególnie zaś, nie wystarczają do kultywowania i manifestowania swojej tożsamości. Ślązak może być Niemcem, Polakiem, ale nie może być sobą. Nasze dzieci i wnuki są ogłupiane od urodzenia. Nie znają historii Śląska, bo się jej nie uczą. Wiedzą, że mamy Śląsk, Dolny Śląsk, a w środku Opolszczyznę. A  Ślązak to Polak, a właściwie, to nie wiadomo kto. Polska poprzez swoją prowincjonalną politykę traci swój czas. Polscy politycy, w tym Prezydent nie widzą, że głoszone przez nacjonalistów hasła: Po pierwsze Polska. Po pierwsze Polacy, należałoby w drugim przypadku zastąpić hasłem: „Po pierwsze Naród”, czyli wszyscy obywatele. Być może, pozwoliło by to na rozwiązanie wielu naszych problemów, w tym stygmatu pochodzenia. Nacjonaliści mogliby w końcu zrozumieć, że jesteśmy wychowywani w śląskiej tradycji i nie potrafimy się czuć Polakami.

Żywot Schlesiera

Żywot Ślązaka nie jest do końca tożsamy ze znanym Polakom „Żywotem człowieka poczciwego” Mikołaja Reja. Podobnie jak dawni Polacy żyjemy w zgodzie z naturą, jesteśmy co najmniej równie pracowici i odpowiedzialni za rodzinę, ale już nie za ojczyznę, bo od czasu „wyzwolenia” nas, jej nie posiadamy. Pozostał nam Heimat. Moim Heimatem są Staniszcze Małe, w których urodziłem się w 1937 roku. Edukację rozpocząłem w niemieckiej szkole podstawowej. Ojciec został internowany przez NKWD i deportowany do ZSRR, batalion roboczy Woroszyłowgrad, obecnie Ługańsk. W tamtejszym obozie pracy  przebywał prawie trzy lata. Kiedy wrócił, był cieniem człowieka. W tym czasie wychowywaniem czwórki rodzeństwa z której byłem najstarszy, zajmowała się matka. Było chłodno, głodno, nie było ubrań, ani butów. Po wojnie rodzicom zmieniono imiona i nazwisko i pozwolono za 25 ówczesnych złotych wykupić w Starostwie Powiatowym tymczasowe zaświadczenia potwierdzające narodowość polską. Ja, już z nowym imieniem i nazwiskiem zacząłem uczęszczać do polskiej szkoły, w której „uczyli” nauczyciele pochodzący z różnych stron t.zw. Polski centralnej. Historii nauczała nas pani  z powiatu tarnowskiego. Nie była mentalnie przygotowana do kontaktów z śląskimi dziećmi, nie cierpiała nas – Szwabów, Hanysów - a my jej. Jedyną ocenę dostateczną miałem z historii; w ogóle nie odpowiadałem na jej pytania. Nadaliśmy jej najpaskudniejszy z możliwych przydomków. Mimo wszechobecnej biedy, rodzice pozwolili mi kontynuować naukę w opolskim Technikum Mechaniczno Elektrycznym i tam dopiero dzięki kolegom i nauczycielom z Kresów, zmieniłem swoje podejście do Polaków. W klasie było nas Ślązaków i Kresowian, mniej więcej po połowie. Połączył nas podobny los dzieci wojny. Wielu Kresowian było wśród wykładowców. W końcu polubiłem historię, bo uczył jej późniejszy profesor i rektor WSP w Opolu, Jan Seredyka. Naszym wspólnym mentorem został zastępca dyr. Technikum, Aleksy Kryłow, absolwent Politechniki Lwowskiej i Politechniki Mediolańskiej, żołnierz Armii Andersa. Po jego śmierci wszystkie nasze spotkania klasowe, których było bardzo wiele, rozpoczynaliśmy  na opolskim cmentarzu, przy jego grobie.

Kamienie mówią

Po maturze, w 1955 roku otrzymałem nakaz pracy w Zakładach Chemicznych Oświęcim. Tam nie tylko poznałem KL Auschwitz, ale również tradycje i kulturę Małopolan. Po nakazie pracy odbyłem dwu letnią służbę  wojskową w wojskach radiolokacyjnych i wreszcie powróciłem do Heimatu. Podjąłem pracę w Zakładzie Energetycznym w Opolu. Jako pierwszy we wsi, ożeniłem się z Polką z Podkarpacia. Oboje pochodziliśmy z wielodzietnych rodzin, a poznaliśmy się w Oświęcimiu. Wybudowaliśmy dom w Dębskiej Kuźni. Ja skończyłem studia na Politechnice Gliwickiej, żona na Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu. Starsza córka skończyła filologię polską na opolskiej WSP, a młodsza historię sztuki na KUL-u. Obie są Ślązaczkami, co nigdy żonie nie przeszkadzało. Na tym mógłbym już zakończyć swoje gawędzenie, niepolskiego dziecka wojny. Jednak jest jeszcze coś, co mi nie daje spokoju. To wszechobecny nacjonalizm, powszechna niechęć do Niemców, o których Prezes ostatnio mówi, że „nigdy po głowie nie dostali, jak powinni”, oraz coraz głupsza wojna polsko – polska. Wojna, w której strony pałają do siebie nienawiścią, obrzucając się inwektywami. Osłabia to Polskę przed możliwą inwazją Putina, dlatego należy ją pilnie zakończyć. Na pewno nie da się tego zrobić bez udziału Kościoła. Mieliśmy w woj. opolskim, na początku lat 90-tych swoją, polsko – śląską wojnę pomnikową. Uznaliśmy, że należy odbudować zniszczone pomniki upamiętniające ofiary I wojny św. i uczcić pamięć poległych krewnych i znajomych w czasie II wojny światowej. Byliśmy przekonani, że tylko kamienie mogą mówić o historii i ludziach, którzy tu żyli i nie wolno ich nikomu kaleczyć. Jednak część Polaków uważała inaczej. Aby powstrzymać szybko narastający konflikt, Wojewoda Opolski, Ryszard Zembaczyński powołał Zespół Negocjacyjny, którego pracami z jego upoważnienia kierował Stanisław Skakuj. Przedstawicielem Biskupa Opolskiego był ks. prof. Andrzej Hanich, a reprezentowanie Mniejszości Niemieckiej powierzono mnie. Przed rozpoczęciem prac Zespołu, zostałem poproszony do Kurii, gdzie Abp Alfons Nossol przez ponad godzinę prawił mi kazanie, że dla wspólnego dobra mieszkańców regionu, musimy wyciszyć wojnę polsko – śląską. Zespól pracował przez pół roku, odbył 23 wyjazdowe posiedzenia i dzięki dobrej współpracy jego członków oraz zrozumienia wśród Rad Gmin i kół DFK spełnił swoje zadanie. Po tej „przygodzie” śmiem raz jeszcze twierdzić, że bez udziału Kościoła, w Polsce  nie dojdzie do zakończenia niebezpiecznej wojny polsko – polskiej.