Wydanie/Ausgabe 133/16.09.2024

"Polskie prawo szanuje nietykalność nazwiska. Oczywiście w okresie powojennego bezprawia zdarzały się na Śląsku przypadki polszczenia nazwisk, ale kto się uparł przy swoim niemieckim nazwisku a nawet imieniu, ten mógł je zachować", tak pisze polski historyk z opolskiego Uniwersytetu.

Można byłoby przypuszczać, że autor zupełnie nie zna śląskich realiów, że mieszka w Indiach, Meksyku czy nawet Australii. Każdy Ślązak wie jak było. Historyk zamknął w odpowiednim czasie oczy i zatkał uszy, aby się niczego nie dowiedzieć. Pozwolę sobie tę lukę w Jego historycznym wykształceniu uzupełnić. Takiego "powojennego bezprawia" jak sugeruje nie było, bo zmieniano nazwiska w majestacie prawa.

Pierwszym aktem prawnym, wydanym 10 listopada 1945, był dekret o zmianie i ustalaniu nazwisk. Konsultacje na ten temat prowadzono już od maja tegoż roku. Dekret w tej sprawie opublikowano w "Dzienniku Ustaw RP" 16 grudnia 1945 r.

"Bolesław Surówka w Dzienniku Zachodnim już 22 marca 1945 r. pisał o potrzebie usunięcia "brzydkiego zapachu" w postaci imion niemieckich, na które jeszcze przed wojną można było patrzeć przez place, ale po niej trąciły niemczyzną. Już wtedy domagał się nowej ustawy bądź wydania rozporządzenia umożliwiającego szybkie dokonanie zmian".

W okólniku wydanym 2 IX 1947 r. Aleksander Zawadzki zarządził, że: "postępowanie w sprawach spolszczenia niemieckich nazwisk i imion włącznie z dostosowaniem zniekształcanej (niemieckiej) pisowni nazwisk polskich do zasad pisowni polskiej, musi odbyć się w trybie przyspieszonym". Zalecił również, że "W wypadkach ociągania się petentów, urzędnicy odnośni winni dołożyć wszelkich starań nakłaniania ich do wszczęcia postępowania a w wypadkach sprzeciwu winni o tym donieść Starostwu"

3 X 1947 r. wojewoda A. Zawadzki wysłał pismo do biskupa katowickiego (opatrzone klauzulą tajności). Wojewoda podkreślił, że w prowadzonej przez władze akcji zmierzającej konsekwentnie do "usunięcia wszelkich przejawów nawrotu niemczyzny, względnie pozostałości niemieckich" powinno uczestniczyć duchowieństwo śląskie.

Były także osoby, które wystąpiły o zmianę nazwiska. To się zawsze zdarza, bo albo nazwisko było niereprezentacyjne, albo chciano przypodobać się nowej władzy lub wrócić do nazwiska, jakie się nosiło przed zmianą za Hitlera. Ale śmiem twierdzić, znając realia śląskie, większości rodzin zmieniano je z urzędu.

Zmian dokonywano na podstawie tajnych zarządzeń, które powiatowi starostowie wprowadzali w 1947 r. w życie, jak również na podstawie decyzji wojewody śląsko-dąbrowskiego AP III/50-R-543 z 1950r., i Zarządzenia nr 72 Prezesa Rady Ministrów z 7 IV 1952. A jak szanowano "nietykalność nazwiska" przedstawię na przykładzie osób z mojej wioski Żyrowa. Krótka uliczka, która jak inne nie posiadała nazwy, ale zaczynała się na popularnym Kozim Rynku. Powszechnie nazywano ją - Na Końcu. Po wojnie mieszkało tam 18 rodzin w 14 domach, razem 92 osoby. Nie było rodziny, w której nie zmieniono z urzędu nazwiska lub imienia. Przysyłano z gminy na Górze Św. Anny zawiadomienie lub proszono delikwenta do urzędu i sprawa była załatwiona. Nie było odwołania. Jeżeli ktoś nie wyraził zgody, nie otrzymywał kartek żywnościowych dla całej rodziny, a w tamtych latach żywność była racjonowana i sprzedawana tylko na kartki.

"Dziennik Zachodni" z 25 XI 1948 r. pisał. "od chwili rozpoczęcia procesu repolonizacji w 1945 r. do chwili obecnej tysiące mieszkańców całego okręgu śląskiego zmieniło swoje brzmiące z niemiecka lub nawet wyraźnie niemieckie imiona na polskie." Przykładowo wg danych, w Starostwie w Strzelcach Opolskich zmieniono i sprostowano pisownię 5.300 osobom. W Tarnowskich Górach 7.300, Opolu 7.395, Katowicach 11.706, Zabrzu 25.000 osobom. Nie były to za tem pojedyncze wypadki.

W Żyrowie nazwisko Schultz Franz zmieniono na Szulc Franciszek. Był on ojcem dwóch synów i jednej córki, im również zmieniono nazwiska i imiona.

Nazwisko pierwszego syna - Schultz Rochus, zmieniono na Michalik, a imiona jego synów Günther na Jan, Herbert na Józef, Werner na Franciszek. Ojciec rodziny Rochus nie wrócił z wojny, więc go zmiana imienia ominęła. Synowie Herbert i Werner wyjechali do Niemiec, gdzie automatycznie wrócili do swojego poprzedniego nazwiska i imion. Günther ożenił się w Zdzieszowicach i zmarł wskutek nieszczęśliwego wypadku. Dwaj bracia mają kolosalne trudności w załatwieniu spadkowej sprawy z domem, ponieważ ich nazwiska w paszportach nie zgadzają się z nazwiskami w polskich dokumentach spadkowych.

Drugi syn - Schultz Franz, nazywał się nagle Szulc Franciszek, a jego żona Hedwig stała się Jadwigą.

Dwaj bracia i ojciec (Schultz) posiadają dwa zupełnie inne nazwiska (Michalik, Szulc).

Córka Schultza, która z własnej i nieprzymuszonej woli wyszła za mąż za pana Georg Norbert Szoltysek i miała z nim syna o imieniu Norbert i córkę Antonine, nagle musiała stwierdzić, że nazywa się Szołtysek albo Sołtysek. Władza nie mogła się zdecydować, raz pisała tak, raz tak. A jej mąż musiał się zadowolić jednym imieniem Jeży, mimo że posiadał poprzednio dwa. To nie pomyłka, Jeży przez Ż. Jej syn Norbert także stał się Jeżym, a jego córkę w gminnej księdze meldunkowej wpisano jako "curka".

Nazwisko Gut zmieniono na Pietruszka, a dzieci z Elisabeth na Elżbietę, Gotfried na Jerzy. Pan Gut wrócił z niewoli amerykańskiej i pozostał Gutem, bo akcja zamieniania nazwisk minęła. Mieli jeszcze po jego powrocie dwóch synów - Gutów. Rodzina próbowała urzędowo powrócić do swego nazwiska, ale bez skutku. Do roku bodajże 1970, nie można było parze niemałżeńskiej spać w jednym pokoju hotelowym. Nikt w całej Polsce nie uwierzyłby, że osoby o nazwiskach Gut - Pietruszka są małżeństwem, a dzieci też pół Guty a troszkę Pietruszki. Sprawa została zakończona, kiedy w latach siedemdziesiątych wyjechali do Niemiec gdzie wrócili do swego rodowego nazwiska Gut.

Nazwisko Schauder zmieniono na Kowolik, a Franz na Franciszek, Hedwig na Jadwiga, Johann na Jan. Rodzice przeprowadzili się do Zdzieszowic, gdzie zmarli, a syn Johann, vel Jan, ożenił się tamże. Po pewnym czasie wyjechał do Niemiec w odwiedziny i tam pozostał. Zwrócono mu natychmiast jego nazwisko Schauder Johann, ale nie mógł zaprosić swej żony Kowolik do RFN, bo polski urzędnik spadłby ze śmiechu z krzesła, gdyby zobaczył zaproszenie pana Schauder, który chciałby aby do niego przyjechała żona Kowolik wraz z synem, też Kowolik. Urzędnikowi niemieckiemu wyjaśniono jak to z tymi nazwiskami po wojnie w Polsce było, pokiwał ze zrozumieniem głową i wyraził zgodę na napisanie nazwiska Kowolik na zaproszeniu. Takie zaproszenia urzędnik niemiecki musiał stemplować jeszcze kilka razy, bo żonę pana Schauder wypuszczono z Polski dopiero po 3,5 latach.

Nazwisko Werner zmieniono na Kozok. Z rodziny tej wywodzą się trzy siostry zakonne i biskup, którym nazwiska nie zmieniono... bo po wojnie pozostali w Austrii. W sierpniu 1995 roku biskup Christian Werner przybył do rodzinnej wsi swego ojca - Żyrowy i odprawił mszę w intencji rodziny, ale jakiej - Kozok czy Werner? Wybrnięto z tego dylematu; była msza za rodzinę biskupa. Wszyscy wiedzieli jaką.

Willner zmieniono na Wilczek a Engelbert i Roman na... właśnie. Nikt nie mógł sobie przypomnieć jakie to im przyfasowano urzędowe polskie imię, a oni w międzyczasie zmarli. Dla nas był to Engelbert i Roman. Nikt nikogo nie nazywał "nowym" polskim imieniem. Trudno byłoby zamiast Norbert mówić każdorazowo Jeży przez ż.

Nie tylko na tej ulicy zmieniano nazwiska i imiona mieszkańców, ale na innych także - np. Weiß na Grabowski, Schulwitz na Kowolik, Jarosch na Jarosz, Aust na Adamski, drugi Aust na Piotrowski, imiona Gottfried na Jerzy, Gottfried na Jan, Rudolf na Karol, Alfred na Jerzy. Jerzy był przez urzędników preferowanym imieniem, bo zmieniono go z Alfred, Herbert, Georg, Norbert, Hubert, Gottfried.

Takich zmian nazwisk dokonano także w Oleszce, Zdzieszowicach, Rozwadzy, na Górze Św. Anny i na terenie reszty Górnego Śląska. Przykładami mogę służyć.

Do Żyrowy przyprowadziły się polskie rodziny - Lang ze Lwowa i Held z Lublina, którym jednak nazwisk nie zmieniono. Tym wątpliwym zaszczytem potraktowani byli tylko Ślązacy.

W roku 1947 wrócił z niewoli rosyjskiej pan Kowollik Johann i musiał zameldować się w gminie, gdzie bez pytania wprowadzono go do księgi pod nazwiskiem Kowolik Jan. Na jego uwagę, że tak się nie nazywa, wyjaśniono, że tu w Polsce tylko tak, a jak chce inaczej to musi wyjechać do Niemiec. Odebrał dowód tymczasowy, ale z przyzwyczajenia podpisał się jako Kowollik, przez dwa LL, i wówczas musiał wysłuchać odpowiedniej tyrady, której nie zamierzam powtarzać.

Sam też tej zmiany doświadczyłem, zamiast Ewald Stefan Pollok nagle nazywałem się Stefan Polok. Imię Ewald nie spodobał o się więc je skreśl ono, w nazwisku pozbawiono mnie jednego L. Chciałem to zmienić gdy już byłem pełnoletni, bo to moje nazwisko i przy chrzcie dane imię Pukałem do różnych biur (milicja, gromadzka i powiatowa rada), patrzono na mnie jak na wariata. Gdybym chciał zmienić na Piotrowski, Ruszkowski czy Kowalski, to by się dało, ale wrócić do dwóh L, nie, to jest niemożliwe. Ale co ciekawsze, przy zmianie nazwiska wprowadzono do odpowiednich ksiąg tylko zmianę mojej matce, a mnie przez pomyłkę tam nie wpisano, dopiero przy wyrabianiu dowodu osobistego błąd ten wyszedł na jaw i wówczas moje nazwisko, mimo protestu, zmieniono.

Leżą przede mną dwa dokumenty, niemiecka metryka urodzenia i polski „odpis zupełny aktu urodzenia” wydany 2 X 1985 r. W niemieckiej metryce czytam - Herbert Georg Kopton, w polskiej Herbert Jerzy, a na odwrocie wyjaśnienie „Orzeczeniem Starosty Strzeleckiego z dnia 20.09.1948 L.1985 zmienia się imię z „Herbert Jerzy” na imię „Jerzy”. Góra św. Anny 23 .09.1948 r.” Gdyby sprawa nie była tak poważna, to można byłoby się z tego śmiać. Herbert skreślono, ale Georg przetłumaczono na Jerzy i podano jak gdyby zawsze ten ktoś tak się nazywał. Powinno było się zmienić obydwa imiona a nie jedno. To drugie milcząco przetłumaczono i zostawiono jak gdyby było nadane przy chrzcie. Krótko mówiąc, dokument sfałszowano w majestacie państwowości.

Z nazwiskami i imionami były też różne perturbacje. Kiedyś szukano pana Henryka Kulosa, który pracował w Zakładach Koksowniczych w Zdzieszowicach i był właśnie na urlopie, ale potrzebowano go w zakładzie. Umyślny kierowca przyjechał do wsi, spotkał starszą panią, która mu wyjaśniła, że to chyba pomyłka, bo taki tu nie mieszka. Tu mieszkają Siegfried, Josel, Dietmar i Manfred. W pracy biuro personalne miało pretensje, za podanie w dokumentach złego miejsca zamieszkania. Pan Manfred vel Henryk wyprowadził ich z błędu - mieszka w Żyrowie, ale tam wszyscy znają go pod imieniem Manfred, jak go ochrzczono, a nie Henryk.

Te zmiany jeszcze dziś prowadzą do różnych nieporozumień. Mój krewny, któremu także zmieniono nazwisko i imię, wyjechał do Niemiec, gdzie powrócił do swego rodowego i teraz mamy kilku mieszkających w Niemczech jako Pollok i kilku w Polsce jako Polok. Ale nie w tym tkwiły jego trudności. Poznał pannę urody przedniej i odpowiednich walorów życiowych w maleńkiej wiosce Poręby Kupieńskie w Rzeszowskiem. Zamierzał z nią wstąpić w związek małżeński. Pojechał do odpowiedniego USC, bo oblubienica chciała przynajmniej część ślubu zawrzeć w Polsce. Ustalili z urzędniczką termin ślubu i kiedy mieli wychodzić z biura ona raz jeszcze spojrzała na paszport i metrykę urodzenia i zapytała, dlaczego przyszły pan młody nie przyjechał osobiście, a posłał zastępstwo. Narzeczeni stwierdzili, że to właśnie oni, przyszła para małżeńska, a na to urzędniczka sucho - "Proszę nie opowiadać bajek, metryka nie zgadza się z paszportem". Rzeczywiście, te dokumenty nie zgadzały się. Do ślubu potrzebna jest nie starsza jak pół roku metryka urodzenia, a ta wydana została w Zdzieszowicach na zmienione przez polskie władze imię, nazwisko i miejsce urodzenia, nawet nazwisko i imiona rodziców się nie zgadzały, bo też były zmienione. Zgadzała się jedynie data urodzenia i urzędniczka stwierdziła krótko -"Ślubu nie będzie“. Też bym na podstawie tych dokumentów tak powiedział.

Próbowano jej wytłumaczyć w czym rzecz, podano nawet przykład z rodziną Gut, której nazwisko zmieniono na Pietruszka. Na to ona -"Tu u nas mieszka Gut". Nie pomogły wyjaśnienia, że tu, w Rzeszowskiem może mieszkać Gut ale na Śląsku nie. Tego, ta skądinąd miła pani, nie mogła zrozumieć. Chcąc się ich pozbyć, bo nie wierzyła w to opowiadanie, wysłała ich do biura Rzecznika Praw Obywatelskich w wojewódzkim mieście Rzeszowie. Panie z tego biura były w terenie, więc udano się do dyrektora, ten po trzykrotnym wysłuchaniu tej samej opowieści i obejrzeniu paszportu i metryki urodzenia wpadł na genialny pomysł:

- Jutro będzie u nas pani - tu padło nazwisko, którego nikt już nie pamięta - z ministerstwa, która na pewno w tej sprawie może pomóc.

Pan młody nie mógł czekać przez dodatkowe dwa dni, na rozwiązanie problemu przez panią ze stolicy, gdyż musiał wracać do pracy. Pojechał zatem raz jeszcze do USC, aby przekazać urzędniczce do jakiego uzgodnienia doszło w czasie rozmowy w Rzeszowie. Z Niemiec wysyłał faxy do USC z prośbą o odpowiedź. Po trzecim, kiedy odpowiedzi nadal nie było, wysłał fax na ręce burmistrza z prośbą o interwencję.

Kierowniczka USC zadzwoniła do pana młodego, wyjaśniając, że wszystko jest ustalone. Ślub się odbył, ale mój krewny ciągle nie wie na jakiej podstawie i czy jest zawarty formalnie.

Tych, którzy po przeczytaniu powyższego rozdziału, dojdą do wniosku, że Żyrowa jest bastionem niemieckości, chcę uspokoić - jest to wioska jakich wiele na Śląsku. W czasie plebiscytu głosowało za Polską 165 a za Niemcami 270 osób. W okolicy głosowano:

Góra Św. Anny za Polską          91 osób, a za Niemcami  403 osoby,

w Zdzieszowicach za Polską    479 osób, a za Niemcami  533 osoby.

 

Jasiona              za Polską      216          a za Niemcami  122 osoby

W "Dzienniku Zachodnim" czytelnicy wspominali czasy kiedy im nazwiska zmieniano. "W 1949 roku wróciłem z niewoli rosyjskiej - mówi Ernest Rockstein - Chciałem pracować jako kierowca, ale miałem jeszcze z wojska niemieckie prawo jazdy. Poszedłem do urzędu, żeby je wymienić na polskie. Odmówiono mi. Dowiedziałem się, że najpierw muszę zmienić imię i nazwisko, bo są niepolskie. Co miałem robić? Byłem bez wyjścia! Zdecydowałem się na zmianę imienia i nazwiska. Przez ponad 40 lat byłem Pawłem Rokowskim".

Inny czytelnik, p. Alfred Lothar Schenk opowiedział swoje przygody z nazwiskiem: "Do zmiany nazwiska zmuszono mnie w 1945 r. Chciałem się żenić i potrzebne mi były dokumenty. Poszedłem po nie do Urzędu Stanu Cywilnego. Urzędnik, który mnie przyjął powiedział: "Mamy nowe władze socjalistyczne. Pan ma niemieckie nazwisko. Teraz wyszła taka ustawa i musi je pan zmienić". Stwierdziłem, że nie zgadzam się. Urzędnik zwrócił się do mnie z krzykiem: "Co, jest pan Niemcem !". W obawie, że nie otrzymam potrzebnych do zawarcia ślubu dokumentów zgodziłem się na zmianę, na Jan Ludwik Szenk”.

"Moim rodzicom zmieniono pisownię nazwiska bez ich zgody - opowiada Adolf Josef Phol, któremu nazwisko i imię zmieniono na Józef Pol - Mnie zabroniono używać imienia Adolf. To dziwne, bo w Szczecinie jest stocznia imieniem Adolfa Warskiego. W Polsce po wojnie była dyktatura. Ojciec zawsze mi mówił, że "faszysty i bolszewiki" są po jednych pieniądzach".

Rodzina Pholów przyznaje się do narodowości niemieckiej. „Byliśmy za to szykanowani po wojnie. Z czteropokojowego mieszkania wyrzucono nas na poddasze, do klitki z małą kuchnią i dwoma pokoikami - mówi z wyraźnym żalem A.Phol - Mieszkało nas tam jedenaście osób. Kiedy rodzice odmówili przyjęcia obywatelstwa polskiego, grożono im wywiezieniem na Sybir”.

Znany katowicki publicysta - człowiek piszący po linii partii - Wilhelm Szewczyk, napisał, ale dopiero we wrześniu 1989 roku, na temat próby zmiany jego imienia: „Generał A. Zawadzki proponował mi zamienić moje imię na Wiesław, obiecując, iż moje oświadczenie, dlaczego zmieniłem imię z niemieckiego na polskie, wydrukowane w tysiącach egzemplarzy poleci rozrzucić z samolotu nad miastami śląskimi. Kiedy oparłem się, tłumacząc, iż przed wojną debiutowałem literacko pod tym imieniem, że byłem więźniem hitlerowskim tak się nazywając, wreszcie będąc podówczas jeszcze kierownikiem redakcji literackiej rozgłośni radiowej, postanowiłem tę grę o imię rozstrzygnąć najcięższym atutem mówiąc;

- Mój zwierzchnik radiowy w Warszawie nazywa się Wilhelm Bilig...”

Na to generał:

- No tak, jemu wolno, on jest Żydem”.

A dalej Szewczyk powiedział:

- Brzmi to jak anegdota, ale dla wielu to odbieranie im cząstki osobowości w majestacie prawa wcale nie było błahostką i jako niedobry osad w pamięci odzywa się do dzisiaj. Podobnie było z wydrapywaniem niemieckich napisów na nagrobkach, ze stosunkiem do książki niemieckiej, zwłaszcza zaś do języka, którego nie wolno było uczyć w żadnej szkole na Śląsku i dopiero teraz wprowadza się go - z pewnymi oporami, bo brak nauczycieli - liceów śląskich”.

W miesięczniku Opole czytam: "Niedługo po przyznaniu zweryfikowanym Ślązakom obywatelstwa zaczęła się akcja spolszczania obco brzmiących imion, nazwisk i nazw miejscowości. Wzywano "obywatela" do rady narodowej i tam urzędnik przeprowadzał z nim taka mniej więcej rozmowę

- Widzicie, Schmidt, w Polsce nie ma takich imion jak Zygfryd. Zmienimy wam na bardziej odpowiednie. Wolicie Zygmunt czy Zbigniew? Także co do nazwiska, to warto by wrócić do dawnego, po pradziadach, brzmienia - Kowal. Ale osobiście radziłbym - Kowalski, bo to będzie lepiej widziane. Dzieciom lżej będzie w szkole i pracy

- Kiej mi to imię na chrzcie dali, a nazwisko, mam po ojcu.

- Panie Schmidt, wyście się zdeklarowali jako Polak, to bądźcie teraz konsekwentni. W Polsce są polskie imiona, nie wolno używać niemieckich.

Jak twierdzą ci, których poddano tego rodzaju upokarzającym poprawkom, wielu zaangażowanych w polonizację urzędników nosiło najbardziej niemieckie z niemieckich nazwisk.

Opowiadał mi stary Ślązak: "W 1956 r. urodził mi się synek i poszedłem zarejestrować go do urzędu. Gdy spytali o imię odpowiedziałem - niech mu będzie Zygmunt. I dodałem - jak się władza znów zmieni, to przy przepisywaniu przynajmniej zostanie przy swoim. Ale to już były inne czasy. Wcześniej za takie odezwanie poszedłbym siedzieć". Pamiętam również kobietę, która zapytana w urzędzie o nazwisko, uśmiechnęła się przepraszająco i sięgnęła po dowód - "Bo wiecie, mnie teraz dali inne i ciągle nie mogę spamiętać".

"Nie trzeba być onomastą, aby stwierdzić, że są to nazwiska polskie" pisze historyk opolskiego uniwersytetu, a do tego podaje multum nazwisk brzmicych z polska, stronę dalej wylicza wielkich Polaków - Bem, Traugutt, Estreicher, Olgerbrandt, Kleiner, Tetmajer, Kolberg, Haller, Schelling itd. Czy to też typowo polskie nazwiska? Wiec jak to jest z tymi nazwiskami, jak brzmią po polsku to są Polakami, jak po niemiecku to też Polacy

Zaglądam do leksykonu malarstwa i tam spotykam niemieckich malarzy o nazwiskach: Adamski Hans Peter, Pencz Georg, Orlik Emil, Grosz Georg, Grochowiak Thomas, Chodowiecki Daniel Nikolaus. Część tych nazwisk znaleźć można w „Wielkiej Encyklopedii Powszechnej”, która również podaje niemiecką narodowość powyższych malarzy.

Nie zawsze śląskie nazwisko o polskim brzmieniu potwierdza polskie pochodzenie jego posiadacza. Ślązacy noszący polskie nazwiska, nie zawsze są Polakami, a noszący niemieckie, Niemcami. Sporo Polaków nosi nazwiska niemieckie od wielu pokoleń, a nikt im nie wmawia, że są Niemcami. Dlaczego próbujemy to robić gdy chodzi o Ślązaków ?

Polecałbym książkę Zbigniewa Zielonki w której można przeczytać "Rzecz w tym jednak, aby się jednocześnie wyzwolić z pewnych stereotypów, które zagnały myśl badawczą w klatkę po której można biegać jedynie wciąż za własnym ogonem. Choroba myśli jest tak zaraźliwa jak wszystkie zakaźne choroby. Były czasy, ze nasi uczeni uprawiali ekwilibrystykę poszukując polskiego rodowodu humanistów, snuli językowo-etymologiczne wywody, czy choćby tylko przypuszczenia, by udowodnić ze łacińskie czy nawet niemieckie nazwiska posiadają swój pierwotny odpowiednik w brzmieniu polskim".

Szkoda, że historyk nie wie, że już od połowy XII wieku żyły z sobą na Śląsku w zgodzie dwa narody - polski i niemiecki. Przy okazji żenili się, zmieniali nazwiska, nieraz swoje zapatrywania narodowościowe, niektórzy Niemcy polonizowali się, np. z Klug zrobił się Kluk, a z Feuer - Fajer, i po tych 700 latach trudno w wypadku wielu nazwisk odpowiedzieć, kto jest kto. Ktoś spoza Śląska, kto spotka się tu z nazwiskiem Michalik, Wilczek, Kowolik, Kozok, będzie święcie przekonany, że tu tylko Polacy mieszkali i mieszkają, gdyż nie będzie wiedział, że po wojnie zmieniono ich nazwiska.

A tak gwoli wyjaśnienia dodaję, że pisząc o panu Sappok, używam jego nazwiska przed zmianą, natomiast historyk konsekwentnie używa nazwiska Sapok, według zmiany po 1945 roku, mimo że ponoć Polska nazwisk - tak twierdzi - nie zmieniała...

Przeczytałem niedawno zdanie, które wyjaśnia wszystko: "Patrząc zatem na dzieje Śląska, trudno się dziwić, że sporo zgermanizowanych Ślązaków nosi nazwiska polskie, a wśród Polaków istnieje niemała grupa posiadaczy nazwisk niemieckich".

Pisarz Erwin Kruk z Mazur napisał powieść "Kronika z Mazur", wydaną w 1989 roku. Jest w niej scena z lekcji w polskiej szkole, w parę lat po wojnie. Pani nauczycielka mówi:

- Były zabory. Ta piękna nasza ziemia też była zabrana. Ale język polski kwitł i rozwijał się. Niemcy na siłę rugowali nasz język. Specjalnie zwróciłam uwagę na wasze nazwiska i imiona. Gorczyca Ginter, Kruk Erwin, nazwisko polskie a imiona obce. Jakby to brzmiało po polsku? Na pewno dużo lepiej".

Jeden z uczniów wstał niedbale, bez pośpiechu.

- Ja - proszę pani -nazywam się Albert Schwalbe" - powiedział głośno. I obracając się w stronę klasy powtórzył - Albert Schwalbe. I moi rodzice są tutejsi. Pochodzą stąd. Nie wstydzę się tego. Gdyby na język polski przetłumaczyć, to nazywałbym się Wojciech Jaskółka".

- No proszę - powiedziała nauczycielka i zastukała ołówkiem o stół - To ty jesteś uświadomiony - pochwaliła.

  • Tak - odparł - Na pewno. Ale ani moja matka, ani dziadkowie, ani pradziadek nie nazywali się nigdy Jaskółka. I dlatego wolę zostać przy tym, co jest. Bo to jest moje".

Z ksiażki Ewalda Stefana Pollok – Legendy, manipulacje, kłamstwa, którą można nabyc pod nr. tel. 00-49-9745-930184 i 00-48-77-4845146

- Głos, str. 74

- B. Linek, Polityka antyniemiecka na Górnym Śląsku w ltach 1945-1950

- Dziennik Zachodni

- w myśl zarządz. Starosty Pow. w Strzelcach z dnia 19 XI 47 zmieniono imę na Stefan

- 28 IV 59 LN 055740 KPMO Krapkowice ustalił pisownię nazwiska Pollok na Polok

- Dziennik Zachodni -Ryszard Stelmaszczyk -Poprawianie nazwisk

- Opole - 1/90 -A.Buła -Obrona Ślązaków

- Tragedia, str. 37 i 38

- Z.Zielonka - "Śląsk: ogniwo tradycji"- wyd. Śląsk, str.154

- Kalendarz Opolski 1995 - B.Wołowik - Burzliwe losy nazwisk.


 

Lesnica              za Polską     148    a za Niemcami       1016 osob

Wysoka             za Polską      108   a za Niemcami          288 osoby

Tageblatt DziennikZachodn“ erinnerten sich Leser der