Wydanie/Ausgabe 133/16.09.2024

Gazeta "Rzeczpospolita" ogłosiła wyniki sondażu na temat, "którego z międzynarodowych polityków najbardziej boją się Polacy." Okazuje się, że 38 % Polaków obawia się niemieckiej Eriki Steinbach.Wyniki są zastanawiające. Należałoby rozważyć, co jest powodem takiego myślenia, dlaczego społeczeństwo Polski boi się polityka mieszkającego w kraju ościennym. Z czego wynika ta niechęć.

Należałoby wyjaśnić, że p. Erika Steinbach to 67 letnia kobieta, która od 1990 roku, kiedy wybrano ją z ramienia partii CDU, jest posłanką do niemieckiego Bundestagu (Sejmu).

Po śmierci dr Herberta Czai (przewodniczącego Związku Wypędzonych w latach 1970-1994, związek prowadził Dr. Fritz Wittmann, a po nim przewodniczącą Bund der Vertriebenen (Związek Wypędzonych). została w 1998 Erika Steinbach. Steinbach jest jedną z 598 posłów (Abgeordnete) niemieckiego parlamentu, to znaczy zwykłym posłem, inaczej powiedziawszy, jedną z wielu w tej grupie osob. Nie jest członkiem rządu niemieckiego. Trudno byłoby znaleźć informacje o niej w jakiejś niemieckiej encyklopedii, natomiast w polskiej encyklopedii PWN i Gazety Wyborczej można o niej czytać. W kraju tworzy się piosenki - Hajl Sztajnbach. Pisze się o niej w książkach, a jedną poświęcono tylko jej, wydano również komiks na jej temat. W prasie i powyższej książce czytamy: "W Polsce i tak nawet dzieci wiedzą, że Erika Steinbach jest wcieleniem zła. Nie wszyscy znają Angelę Merkel czy Helmuta Kohla".

Skąd dzieci, nie zajmujące się historią i polityką wiedzą o Steinbach? Dowiedziały się o niej od dorosłych, z polskiej prasy, radio, TV, gdyż niektórzy polscy politycy działają histerycznie, nie zastanawiając się nad tym, że narzucenie postrzegania sąsiedniego państwa przez pryzmat jednej osoby odbije się na długie miesiące czy nawet lata, na wzajemnych relacjach (politycznych, gospodarczych i co najważniejsze międzyludzkich) pomiędzy obydwoma krajami. Straszy się nią, tak jak kiedyś straszono H.Czają i H. Hupką.. I znów kilkoma posunięciami zniszczono to, co do tej pory udało się osiągnąć na płaszczyźnie wzajemnego porozumienia i potrzebne będzie sporo czasu, aby to odbudować. Zamiast iść naprzod cofamy się. Chyba, że Niemcy przejdą obojętnie wobec rżnego rodzaju politycznych pogrżek dla dobra kontaktów teraźniejszych i przyszłych. Odnosi się wrażenie, że części polskich polityków nie zależy na poprawie wzajemnych stosunków.

"U nas zupełnie niepotrzebnie zrobiono z tego jakieś kompleksowe porachunki polsko-niemieckie” - pisze Gazeta Wyborcza, ktora przeprowadziła rozmowę z p. Bartoszewskim i dodaje Нiemieckie gazety mają korespondentow w Warszawie, ktorzy tłumaczą dokładnie, co się w Polsce mowi i pisze. Нiemcy czytają, co mowią o ich kraju politycy polskiego rządu. Nic dziwnego, że część niemieckiej opinii myśli: "Czy ci Polacy powariowali?

W czasie sondażu ulicznego w Berlinie, prowadzonego w 2008 r. przez niemiecką TV ZDF, pokazywano przypadkowym przechodniom kolorowe zdjęcie p. Steinbach i pytano, kto to jest. Dziewięć osób z dziesięciu odpowiedziała, że jej nie zna. Jeden z mężczyzn, po dłuższym zastanowieniu powiedział: "Chyba jest politykiem, ale pewny tego nie jestem." Jak widać p. Steinbach nie była wtedy w Niemczech postacią znaną i rozpoznawalną.

Inaczej rzecz ma się w Polsce. W Słubicach, gdzie przeprowadzono drugą część sondażu, dziesięć przypadkowych osób bez zastanowienia rozpoznało ją na zdjęciu a jedna z nich dodała komentarz, że chyba jest spokrewniona z Hitlerem, bo ma podobne rysy twarzy. Zastanawia jedno – czy ta osoba naprawdę widziała to podobieństwo, czy też polska medialno-polityczna nagonka na Erikę Steinbach doprowadziła do tak daleko idących, absurdalnych skojarzeń.

Co trzeci Polak boi się jakiejś niemieckiej "blond bestii", jak ją określił W. Bartoszewski "sekretarz stanu w Kancelarii Premiera ze specjalnym statusem pełnomocnika ds. relacji z Niemcami i własnym biurem w budynku na Alejach Ujazdowskich", przy czym fenomenem jest, iż społeczeństwo niemieckie nie znało jej do czasu, aż strona polska zrobiła w związku z nią tyle niepotrzebnego, delikatnie mówiąc, zamieszania.

Niektórzy próbują wziąć odwet na p. Steinbach za to, że zamierza powołać do życia Centrum przeciw Wypędzeniu. Kilka lat temu ona i nieżyjący od 2005 roku sekretarz generalny SPD prof. Peter Glotz jako pierwsi politycy niemieccy głośno i z przekonaniem powiedzieli, że należy pozostawić ślad związany z wypędzeniem 15 milionów obywateli niemieckich z byłych wschodnich terenów niemieckiego państwa (Śląsk, Pomorze, Mazury) i innych państw wschodnich (Węgry, Czechy, Rumunia, Jugosławia). Wcześniej wypowiadano się na ten temat w czasie różnych spotkań, na zebraniach i konferencjach. Steinbach podniosła ten temat w mediach i zapisała w swoim politycznym credo, że należy upamiętnić los ciężko doświadczonych Rodaków. Strona polska różnymi sposobami próbowała torpedować to zamierzenie, poniektórym politykom wydawało się zapewne, że kiedy zaatakują p. Steinbach, to ona zrezygnuje z dalszej pracy i sprawa Centrum sama w sobie upadnie.

Pamiętajmy, że w czasie wypędzeń zginęło ponad 2,2 miliona Niemców. Przedstawił to niemiecki Kanclerz Helmut Kohl w czasie mszy pojednania w 1989 r. w Krzyżowej k. Świdnicy, kiedy w ramiona padli sobie polski Tadeusz Mazowiecki i niemiecki Kohl. I mogłoby się wydawać, że społeczeństwo polskie zrozumiało ten gest pojednania a przede wszystkim dowiedziało się o wypędzeniach i liczbie ofiar, jakie ono ze sobą niosło.

Już po zakończeniu wojny zginęło co najmniej 200 tys. Niemców z terenów, które znalazły się pod polską administracją. (ale w świetle prawa międzynarodowego nie należały do Polski - wyj. autora). Niektore źrodła mowią nawet o 400 tys. (...) Według obliczeń ekspertow niemieckiego rządu, wiosną i latem 1945 roku 520 tys. Niemcow zostało wywiezionych do przymusowej pracy w Związku Radzieckim. 185 tys. - czyli ponad jedna trzecia nie przeżyło. Te informacje pochodzą z polskiej książki.

Z byłych terenów niemieckich (Śląsk, Pomorze, Mazury, Prusy Wschodnie) i Polski uciekło lub zostało ewakuowanych przed Armią Czerwoną i nie wpuszczonych z powrotem przez władze polskie, oraz po 1945 r. wypędzonych z ziemi śląskiej i lubuskiej 3.658.600 osób, z Pomorza 1.464.600, Warmii i Mazur 2.275.200 i Polski 686.000. Razem 8.084.400 osób. Franz Freiherr von Rosen pisze, że z terenu Polski powersalskiej i Gdańska wypędzono 1.710 mln, z niemieckich ziem wschodnich 8.420 mln., z innych terenów leżących poza Polską 5.018 mln. Razem wypędzono z Polski w teraźniejszych granicach 10.130 mln., a z całego wschodu Europy 15.148 mln. osób.

Pani Steinbach i prof. Glotz przy poparciu pewnej części społeczeństwa niemieckiego zabrała się do pracy. W 2000 roku Bundestag poparł ich starania i większością głosów przyzwolił na stworzenie w Berlinie muzeum-wystawy Centrum przeciw Wypędzeniom, któremu po długich, kilkuletnich dyskusjach nadano nazwę "Widoczny znak". Od samego początku zakładano więc, że będzie to uniwersalne Centrum przeciw Wypędzeniom, w którym pokaże się wypędzenia w całej Europie a nie tylko Centrum Wypędzonych Niemców.

Steinbach napisała listy do rządów Węgier i Czech, jak również do właśnie nowo mianowanego ministra spraw zagranicznych p. W. Bartoszewskiego, gratulując mu wyboru i prosząc, by zechciał zrozumieć tę niemiecką inicjatywę i pomóc w jej realizacji.

Z Czechami i Węgrami nie było żadnych problemów. Szybko podjęto odpowiednie rozmowy. Steinbach była zaproszona przez powyższe rządy i nawet w węgierskim parlamencie mogła przedstawić swoją koncepcję. W międzyczasie rząd węgierski potępił wypędzenia.

Strona polska w osobie ministra p. W. Bartoszewskiego na list w ogóle nie zareagowała. Również nie odpowiedziano na drugi list p. Steinbach. Mało tego, minister unikał jej jak ognia. Na Międzynarodowych Targach Księgarskich w Niemczech p. W. Bartoszewski podpisywał swoją książkę a kiedy wśród publiczności zobaczył p. Steinbach zaraz na zakończenie autorskiego dnia wycofał się w kuluary obstawiony ochroniarzami. Nie chciał rozmawiać z p. Steinbach. W wywiadzie powiedział: "Należę do najtwardszych i najbardziej konsekwentnych przeciwników działań ludzi typu p. Eriki Steinbach. Zawsze odmawiałem spotkania z nią. Nigdy w życiu nie podałem jej ręki. Uważam, że to kombinatorka polityczna. Wiem jednak, że ona stanowi drobniutki element w opinii niemieckiej. Jej istnieniem interesuje się tam mniej ludzi niż w Polsce panem Wierzejskim"

Zwykła grzeczność wymagałaby jednak rozpocząć rozmowy i przedstawić polski punkt widzenia. Ucieczka jest przejawem braku profesjonalizmu i nie ma nic wspólnego z elegancją, kurtuazją i taktyką polityczną. Czy polski minister bał się tego, że p. Steinbach ma w ręce mocne karty, które trudno wytrącić?

Sprawa Steinbach stała się prawie obsesją p. Bartoszewskiego. Wyciągał coraz większe działa przeciw niej, nazwał ją anty-Polką i porównał do negującego Holokaust, lefebrystycznego biskupa Riharda Williamsona, dodając, że ona nie kocha Polski. Czyżby wszyscy, którzy nie kochają Polski, byli natychmiast jej przeciwnikami i wrogami? Nieraz należałoby przeanalizować to, co zamierza się powiedzieć, bo w europejskim obszarze (Raum) może zabrzmieć śmiesznie i nacjonalistycznie.

Dziwnym jest podejście ministra Bartoszewskiego do Steinbach, tym bardziej, że za czasów socjalistycznej Polski mieszkając w Niemczech spotykał Herberta Hupkę i Dr Herberta Czaję. Przy czym tego ostatniego podejmował Bartoszewski we własnym mieszkaniu w Monachium (München). Dyskutowano na temat spraw związanych z granicą na Odrze i polsko-niemieckiego pojednania. Z wielkim prawdopodobieństwem mówiono również na temat aresztowania krakowskich profesorów w czasie okupacji 6 października 1939 r., ale W. Bartoszewski ani razu nie wypowiedział się pozytywnie przed mediami na temat dotyczący H. Czaji.

Tym bardziej dziwi, że W. Bartoszewski nie obawiał się spotkania z tymi dwoma osobami, które w tamtych czasach – według SB - byli największymi przeciwnikami Polski, rewizjonistami, o których mówiono i pisano w Polsce jak najgorzej. Insynuowano, że te indywidua chciały odebrać Polsce 1/3 terytorium. Nie było niczego złego, czego by tych dwóch - wg. SB - Polsce uczynić nie chciało.

Oszczerstwa szły tak daleko, że w różnych pismach i książkach pisano, że Dr Herbert Czaja był członkiem NSDAP, że był szkolony jako nazi-aktywista, "który przygotowywany był do prowadzenia propagandy wśród mniejszości niemieckiej w Polsce," aby zrobić jak najwięcej szkod Polsce a jednocześnie był tym, kty sprowadził w czasie okupacji SS. na Uniwersytet Jagielloński w celu aresztowania 183 polskich profesor.

Kiedy Czaja dowiedział się o ich zatrzymaniu, natychmiast udał się do aresztu i dostarczył im koce i art. spożywcze. Po zwolnieniu większości profesorów z aresztu, prof. Kleczkowski napisał oficjalne pismo, w którym wyraził swe podziękowanie p. Czaji za pomoc polskim profesorom i napisał w specjalnym piśmie, że dr Herbert Czaja nie miał z aresztowaniem nic wspólnego, mało tego, starał się o to, by polskie dobra kulturalne na uniwersytecie nie zostały uszczuplone wpadając w niemieckie ręce. Czaja nigdy nie wstąpił do NSDAP, mimo że odbiło się to negatywnie na jego karierze zawodowej.

Pan Bartoszewski pracował tak długo nad złym wizerunkiem Eriki Steinbach, że teraz każdy w Polsce wie, jaka ona jest dla kraju niebezpieczna. Chichotem historii jest jednak wyjaśnienie Bartoszewskiego po latach od pierwszego ataku na Steinbach, kiedy na pytanie dziennikarza co sądzi o tekście piosenki "hajl Sztajnbach" lansowanej przez Pawła Kukiza, był uprzejmy powiedzieć, że "z Steinbach Niemcy sami sobie zawinili, bo ją kreowali. Gdyby się o niej nie mówiło, dawno temu byłoby o niej cicho." W jednym z wywiadów powiedział: "respektuję p. Steinbach i rozumiem jej myślenie. Żałuję, że nie rozumie naszego myślenia". Nie wiem, czy p. Bartoszewski zrozumiał swój błąd z niepotrzebnym nagłaśnianiem sprawy Steinbach i teraz próbuje wybrnąć jakoś z niezręcznej sytuacji. A poza tym, gdyby myślała tak jak p. Bartoszewski, nie byłoby Centrum przeciw Wypędzeniom, które jednak jest potrzebne, by pokolenia wiedziały co się po wojnach w Europie działo.

Senator Arciszewska z polskiego powiernictwa przegrała sprawę w sądzie, w którym nałożono na nią karę 50.000 Euro i zakazano publikacji ulotki sugerującej związki Steinbach z narodowym socjalizmem. W uzasadnieniu sąd stwierdził]: "rozesłano do najważniejszych niemieckich instytucji plakat ze Steinbach w towarzystwie esesmana. Arciszewska liczyła, że dzięki temu Niemcy się opamiętają. Nie opamiętali się. Sąd Krajowy w Kolonii (Köln) zakazał rozpowszechniania plakatu pod groźbą ćwierć miliona euro grzywny."

Wyrok sądu w Kolonii zakazujący rozpowszechniania w Niemczech ulotki Powiernictwa Polskiego jest prezentowany jako akt antypolski wymagający narodowej mobilizacji, mimo że ulotka jest oczywistą propagandą nienawiści oparta na wierutnym kłamstwie. Zestawienie Eriki Steinbach z esesmanem i Krzyżakami oraz sfałszowanym cytatem Hitlera to nie tylko styl propagandy wczesnego PRL-u, ale cyniczne szyderstwo ze stanu faktycznego. Po pierwsze, przewodnicząca BdV wyraźnie zdystansowała się od roszczeń powiernictwa.” W Polsce zapomniano zapewne o tym, że w Unii Europejskiej panuje kultura porozumienia i że należy unikać tonu histerii podlanej sosem nacjonalizmu.

Strona Polska przez cały ten czas była przeciwna Centrum, gdyż niepokoiła się, że Niemcy pokażą powojenną rzeczywistość, jaka zaistniała na byłych wschodnich niemieckich ziemiach. Trwoży i obawia się nadal tego, że Europa może zobaczyć w jak nieludzki sposób wypędzano ludzi z ich domów, nie bacząc na to, że to były w większości dzieci, stare kobiety, zniedołężniali i często chorzy starcy, gdyż młodzi polegli albo byli w różnych obozach jenieckich czy polskich obozach pracy.

Niemiecki minister Neumann przyznał, że nie udało się zorganizować międzynarodowej konferencji historyków między innymi dlatego, że uczestnictwa odmówili historycy z Polski. Dziwne i wygląda na to, że polscy naukowcy nie mogą swobodnie zajmować się pracą naukową, bo nadal są manipulowani lub ulegają wpływom pewnych środowisk. Bo jakież wnioski można wyciągnąć z obecności prezydenta Lecha Kaczyńskiego na zjeździe historyków polskich w Olsztynie 16.09.09 i wygłoszonych tam opinii jak chociażby ta – „Putin stosuje zabytkowy język, gdy mówi o „rozumieniu krzywd Niemców”.

Niejeden z uczestników zrozumiał tę aluzję i możliwe, że będzie w jej duchu prowadził swoje „badania.” Podobne przykłady mamy w IPN, gdzie nagle znajduje się przeciwko niektórym politykom, którzy narazili się, odpowiednie dossier (kompromitujące dokumenty). Pamiętamy, kiedy to w roku 2005, trzy dni przed wyborami, wyciągnięto "dziadka w Wermachcie" prowadzącemu w rakingach D. Tuskowi. Po dziadku jego notowania natychmiast spadły a wygrana w wyborach przypadła braciom Kaczyńskim.

Strona Polska różnymi sposobami próbuje blokować realizację zamierzeń Centrum. Do dyskusji w "Rzeczpospolitej," w której brali udział Donald Tusk i przedstawiciele innych partii: UW, PSL, SLD i PiS zaproszona została również p. Steinbach i wówczas Tusk skrytykował pomysł tworzenia Centrum przeciwko Wypędzeniom, i jak pisze p. Semka, "podkreślał, że Erika Steinbach porusza się po bardzo delikatnym obszarze ludzkich urazów i otwiera blizny po wojennych cierpieniach."

Oba narody – polski i niemiecki mają swoje powojenne blizny i urazy, ale Polacy robią wszystko, by swoje pielęgnować a innym odmawiać prawa do chociażby wspomnienia o nich.

Większość ludzi w Polsce nic nie wiedziało i nadal niewiele albo wcale wie o wypędzeniach, o powojennych obozach, ponieważ były to tematy tabu. Za ruszenie tego tematu groziły różne "nieprzyjemności". Nie wolno było o tym pisać, rozmawiać i dyskutować. Polacy dopiero teraz dowiadują się - jeżeli tego pragną, a różnie to w normalnym życiu bywa, bo i prasa na ten temat nie pisze otwarcie - co się wówczas działo i nie mogą w niektóre sprawy uwierzyć. Każdorazowo, kiedy rozmawiam na ten temat, moi rozmówcy patrzą z niedowierzaniem, "to nie może być prawdą, to nie mogło się zdarzyć” lub „po tylu latach już dawno byśmy o tym wiedzieli, chyba, że pan pomieszał niemieckie obozy wojenne, bo o tych wiemy i to dużo złego." Wyjaśniono mi kilkakrotnie, że czegoś takiego być nie mogło, bo "przecież my Polacy mamy dobre serca i dużo chrześcijaństwa w sobie i nie moglibyśmy tak postąpić."

Może warto zatem uzmysłowić polskiemu społeczeństwu, że Niemcy także mają prawo do powojennych blizn i cierpień.

Po kilku latach dyskusji na temat Steinbach większość społeczeństwa polskiego (nie licząc specjalistów związanych z tym tematem) nie wie, o co konkretnie w tym wypadku chodzi. Rozmawiałem z kilkunastoma osobami w różnych częściach kraju i nikt nie potrafił dać konkretnej odpowiedzi w czym tkwi problem. Mówiono "straszą nas jakąś Steinbach, ale dlaczego ona ma być dla nas straszakiem tego nie wiemy", a inny dodał: "Ponoć ma nam zabrać domy i ziemię."

Czy społeczeństwu polskiemu powiedziano jasno - p. Steinbach zamierza uhonorować swoim "Widocznym Znakiem" ludzi pochodzenia niemieckiego, którzy ucierpieli, ponieważ już po zakończeniu wojny mordowano ich i wypędzano w nieludzki sposób ze swoich domów i że również przedstawia tam wypędzonych Polaków i inne narodowości. Czy wówczas Polacy też by w ten sposób reagowali – obawą przed zabraniem mieszkania, domu? Sam fakt oszukiwania własnych obywateli jest naganny.

Kiedy przeprowadzałem wywiad z profesorem, który był doradcą polskiego ministra spraw zagranicznych za czasów W. Bartoszewskiego i przez cztery lata polskim ambasadorem w Korei Południowej, to byłem porażony tym, co usłyszałem. Jakby nie było od nieprzeciętnego człowieka, który twierdził: proszę nie nazywać stosunku Polaków do Steinbach nienawiścią. Polacy żywią do niej pogardę. A dalej: notorycznie zajmuje antypolskie stanowisko. To ona występowała przeciw traktatowi z Polską, przeciw naszemu członkostwu w UE i NATO i ona notorycznie podaje w swoim życiorysie, że urodziła się w Rahmel in Westpreussen. (wyj. Rahmel to Rumia)

Jeżeli te zarzuty mają zobowiązywać do nienawiści, to ręce normalnie myślącemu opadają. Prawdą jest, że Steinbach jak i 22 innych posłów Bundestagu głosowała w 1990 r. przeciw granicy na Odrze i Nysie. Jednak po podpisaniu odpowiednich dokumentów w czasie spotkania 2+4 nigdy jej nie kwestionowała.

Co do EU, Steinbach była zdania, że należy z Polską najpierw załatwić niektóre sporne kwestie, których ciągle nie można zamknąć i są powodem nieporozumień: "Historyczne pojednanie nie jest możliwe, jeżeli mroczne rozdziały przeszłości pozostaną tematem tabu. Należy do nich wypędzenie ludności. Należy do nich także ludobójstwo." Steinbach nigdy nie głosowała przeciw wejściu Polski do EU. To, co mówią media i polscy politycy ma zapewne zdyskredytować ją w oczach społeczeństwa polskiego, szerzyć obawy związane z jej osobą i działalnością.

Należałoby przypomnieć, że w grudniu 1970 roku niemiecki kanclerz Willy Brandt przybył do Warszawy na rozmowy z J. Cyrankiewiczem i W. Gomułką. W czasie tej wizyty złożył wieniec na Grobie Nieznanego Żołnierza i ukląkł przed pomnikiem Bohaterów Getta. W czasie owego spotkanie podpisano polsko-niemiecki traktat o normalizacji stosunków. Mało kto w Polsce pamięta, że Brandt za swoją wschodnią przełomową politykę otrzymał pokojową Nagrodę Nobla, ale ten sam Brandt za czas, kiedy był burmistrzem Berlina (1957-1966) publicznie sprzeciwił się uznaniu granicy na Odrze i Nysie. Czy mimo to ktoś miałby odwagę Brandta za to oskarżyć? Pani Steinbach i 22 innych niemieckich polityków miała prawo głosować przeciw.

W demokratycznym państwie można wypowiadać swoja opinie, co p. Steinbach uczyniła. Należałoby przypomnieć, jak to polska delegacja w Nicei (pamiętne "Nicea albo śmierć") walczyła i chciała, by Niemcy otrzymały mniej głosów w Radzie Europy. Czy Niemcy też mają się czuć obrażeni i nie rozmawiać z przedstawicielami polskiej polityki, bo Polska jest im przeciwna? Niemcy patrzą do przodu w przyszłość, a Polacy drepczą bardzo często w miejscu lub wracają do dawnych lat, tak jak prezydent L. Kaczyński na forum europejskim, gdzie próbował przekonać posłów, że Polska gdyby nie było wojny, miała teraz około 60 mln mieszkańców i dlatego należałoby jej dać więcej głosów w Radzie Europy. Eurodeputowani byli zszokowani takim przedstawieniem sprawy, oni wiedzieli, że wojna miała miejsce w całej Europie, o czym najprawdopodobniej polski prezydent zapomniał, ale to świadczy o braku znajomości historii Europy, a opieraniu się tylko na polskiej.

Co do miejsca urodzenia, to wierzyć się nie chce, iż jeszcze dzisiaj istnieją w Polsce i nadal pokutują w głowach komunistyczne zarządzenia, które mówiły: my możemy mówić Lipsk na Leipzig, Ratyzbona na Regensburg, nie daj Boże, by ktoś powiedział Breslau na Wrocław, albo Oppeln na Opole. A p. Steinbach była tak bezczelna, że podała, iż urodziła się w Ruhmel a nie w Rumii. Rumia przez bardzo długi okres czasu nazywała się Ruhmel i należała do Prus, i dopiero od 10 lutego 1920 r., kiedy w ramach traktatu wersalskiego przeszła w granice Polski nazywana jest Rumią. Czy taki drobiazg może być powodem, by nienawidzić kogokolwiek? Tym bardziej, że niektórzy Polacy w swoich paszportach mają wpisane miejsce urodzenia Lwów, Wilno a nie Lviv czy Vilnius.

Małostkowe to sprawy, którymi zajmuje się część Polaków, zamiast tworzyć coś, by zbliżyły się obie nacje.

Trudna sprawa powojennych przegrupowań ludności jest punktem zapalnym. Każdorazowo, kiedy Niemcy piszą lub mówią na ten temat, oburza się strona polska. Polacy uważają, że nie można mówić o wypędzeniu a o ewakuacji, migracji, przemieszczeniu, przesiedleniu czy wysiedleniu. Zgodnie z §1 Ustawy o wypędzonych (Bundesvertriebennegesetzt) pani Steinbach jest wypędzoną, tak jak rónież wypędzonym jest niemiecki prezydent Horst Koehler. Urodził się w Skarbiszewie k. Zamościa, gdzie jego rodzice zostali przesiedleni z Besarabii.

Pierwsza polska reakcja na słowa Steinbach, kiedy ciekawemu dziennikarzowi na pytanie czy jest wypędzoną odpowiedziała: „Tak, zgodnie z §1 Bundesvertriebenengesetzes,” była - co ona za wysiedlona, a minister spraw zagranicznych R. Sikorski pozwolił sobie ocenić tę sprawę niezbyt dyplomatycznie mówiąc - "przyszła z Hitlerem i poszła z Hitlerem." To nie jest wypowiedź godna człowieka i polityka tej rangi. Język polski ma wiele subtelności, którymi mógł to wyrazić nie obrażając nikogo i nie zaniżając poziomu własnej wypowiedzi.

Wydaje mi się, że w tym wypadku rząd polski powinien zwrócić się do niemieckiego i na górze po konsultacjach z historykami ewentualnie ustalić konkretną definicję wypędzenia czy wysiedlenia, a nie atakować Steinbach, która tego paragrafu nie wymyśliła a jedynie niefortunnie w związku z własną osobą zastosowała.

Jednak inaczej rzecz widząc, stronie polskiej tego rodzaju wykładnia p. Steinbach pasuje, bo może na jej podstawie zbagatelizować meritum sprawy, zajmując się tylko i jedynie p. Steinbach. Kiedy pisała do p. Bartoszewskiego nie było w tym piśmie ani słowa na temat tego, iż ona jest wypędzoną. O tym powiedziała dużo później w czasie rozmowy z prasą. Jej wypowiedź natychmiast wykorzystano jako pretekst do ataków na całej linii.

Zarzuca się Steinbach, że krytykowała wystawę o zbrodniach Wehrmachtu. Kiedy jednak dr Bogdan Musiał i węgierski dr Krisztián Ungváry stwierdzili, że wystawa w sporej większości nie pokazuje Wehrmachtu a Rosjan i NKWD, musiano wystawę zlikwidować i wziąć ją z obiegu. Ale nikt nie napisał ani słowa, że Steinbach krytykując tę wystawę miała sporo racji, bo to zupełnie nie pasowało do obrazu wroga jakim ją okrzyknięto.

Związek Wypędzonych założony w 1957 r. zrzesza Niemców, wypędzonych po II wojnie światowej z krajów Europy wschodniej. Tworzą go zrzeszenia 16 Landów.

Po wyborach w roku 2005 Bundestag liczył 614 posłów, a po wyborach w 2009 –17 Bundestag liczy 622 Abgeordnete

Encyklop. Gazety Wyborczej/PWN, tom 17, s. 481

Lider Zespołu Piersi - Kukiz

F. Gańczak, Erika Steinbach, piękna czy bestia, wyd. Newsweek 2008

komiks w j. polskim i niemieckim: Dla Eriki, czyli jak III Rzesza geszefty robiła. Na jego temat wypowiedział się również W. Bartoszewski: "...komiks jątrzy a zarazem nie odkrywa żadnych nieznanych prawd z trudnej polsko-niemieckiej historii XX w....poruszane przez autora tematy wynikają z naszych polskich kompleksów wobec sąsiada z za Odry."

Newsweek, F. Gańczak, Blond bestia, 8.03.2009

F. Ganczak, Erika...s. 5

szefowie Związku Wypędzonych: Czaja, Związku Górnoślązaków, Hupka, Ślązaków. wg. polskich mediów, sterowanych przez partię PZPR, postrzegani jako najwięksi po wojnie rewanżyści i wrogowie Polski.

Gazeta Wyborcza 28.06.07

zgodnie z wyliczeniami niemieckiego Federalnego Urzędu Statystycznego z 1958 r. W międzyczasie po badaniach dokumentów część historyków jest zdania, że ofiar śmiertelnych było 600 tys.

Msza miała miejsce 12 listopada 1989

Granicę polsko-niemiecką podpisano dopiero 14.XI.1990 r. w Warszawie. Dokumenty parafowali ministrowie spraw zagranicznych: Polski - Krzysztof Skubiszewski, Niemiec - Hans-Dietrich Genscher.

F. Gańczak, Erika Steinbach, piękna czy bestia, wyd. Newsweek 2008.

Vertreibung: Recht gegen Recht, Unrecht gegen Unrecht? Wyd. Apostolischer Visitator Münster 1995.

Hans Freiherr von Rosen, Niemcy i Polacy, ich przeciwieństwa i współpraca w przeciągu historii, w Deutschland und seine Nachbarn sierpień 1992 r., s. 39-69.

Gazeta Wyborcza, Niemcy przestali nas rozumieć, 28.06.2007

K. Ruchniewicz, Groźni wypędzeni, Karta, 38, 2003, s.90-93;L. Hajdukiewicz, Herbert Czaja - kim był w Krakowie, Życie Literackie, 1(988) 3.01.1971; Trybuna Ludu, Kim jest - i kim był Herbert Czaja, 12.02.1975; R. Hajduk, Przesiedleńcy w nowym Bundestagu, Opole 1961, s.10; Hajdukiewicz, Herbert Czaja, Skoczów-Stuttgart, Karta, nr. 38, 2003, s-79-88; P. Madajczyk, Herbert Czaja, Unterwegs zum kleinsten Deutschland?, Przegląd Zachodni, 4 (281) 1996, s.198-201

M. Cygański, Herbert Czaja - prezes Zarządu Federalnego Ziomkostwa Oberschlesierów, Biuletyn Niemcoznawczy Instytutu Śląskiego w Opolu, nr.5, 1968, s.4-9

Wg dr hab. Krzysztofa Stopki z Uniw. Jagiellońskiego aresztowano wówczas 184 osoby, z tego 142 prof. Uniw. Jagiellońskiego, 22 z Akademii Górniczej, 3 z Akademii Handlowej, 1 z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, 1 z Uniwersytetu Batorego w Wilnie, 3 studentów UJ, 6 nauczycieli szkół średnich i 6 przypadkowych ludzi. (Gazeta Wyb. 1.XII.2009).

F. Gańczak, Erika...s.143.

A. Krzemiński, Polska, Niemcy: pomysł na przełom, Gazeta Wyborcza, 10.01.2009

www.olsztyn24.com

Gazeta Wyborcza, Steinbach: Agresorem był Hitler, nie kobiety i dzieci, 20.06.09, s. 23

F. Gańczak, Erika... s.48

Prof. Markiewicz, przewodniczący polsko-niemieckiej komisji do spraw podręczników jest zdania, że "nie mogliśmy się zgodzić z określeniem >wypędzeni< dla wszystkich Niemców, którzy opuścili b. tereny III Rzeszy (w tym włączone do niej po 1939 r.), a dziś należące do Polski. Staliśmy na stanowisku, że określenie wypędzenie jest nieadekwatne, nieobiektywne i nie odzwierciedlające rzeczywistego stanu faktów, które miały miejsce po 1945 r. Po pierwsze, i na to też zwracaliśmy uwagę, trzeba się przyjrzeć genezie owego przemieszczenia ludzi, ogromna większość tych Niemców opuściła swoje ziemie rodzinne, uciekając przed zbliżającym się frontem. Po drugie, część Niemców została wysiedlona, a raczej ewakuowana przez władze hitlerowskie. Dopiero trzecia część to była ta, która została przesiedlona, w mniej lub bardziej humanitarny sposób na mocy postanowień międzynarodowych zwycięskich mocarstw - niekiedy te władze wręcz hamowały proces migracji Niemców, zwłaszcza z kopalni, jak było np. w Wałbrzychu. (W Wałbrzychu zatrzymano około 30.000 Niemców by Polaków nauczyli pracy w górnictwie, ponieważ takich fachowców Polacy nie posiadali. Kiedy polscy robotnicy zostali przeszkoleni, wydano Niemcom dokumenty na wyjazd do NRD - wyj. autora) Tak więc na cały problem wysiedleń trzeba spojrzeć jak na rzeczywistą tragedię. (Strona niemiecka jest zdania, że ewakuowani lub ci którzy uciekli przed Armią Czerwoną a nie zostali wpuszczeni z powrotem za Odrę należy również uznać za wypędzonych - wyjaśnienie autora)

Vertriebener ist, wer als deutscher Staatsangehöriger oder deutscher Volkszugehöriger seinen Wohnsitz in den ehemals unter fremder Verwaltung stehenden deutschen Ostgebieten oder in den Gebieten außerhalb den Grenzen des Deutschen Reiches nach den Gebietsstande vom 31. Dezember 1937 hatte und diesen in Zusammenhang mit dem Ereignissen des Zweiten Weltkriegs infolge Vertreibung insbesondere durch Ausweisung oder Flucht verloren hat. Bei mehrfachem Wohnsitz muß derjenige Wohnsitz verlorengegangen sein, der für die persönlichen Lebensverhältnis des Betroffenem bestimmend war. Als bestimmender Wohnsitz im Sinne des Satzes 2 ist insbesondere der Wohnsitz angesehen, an welcher die Familienangehörigen gewohnt haben.