Wydanie/Ausgabe 131/04.04.2024

Również Kościół Polski zamieszany był w wysiedlenia. Zamiast podnieść wskazujący palec, by wypowiedzieć się przeciwko takiemu postępowaniu, w milczeniu przyjmował sytuację panującą na Śląsku czy też sam doprowadzał swoimi dążeniami do wypędzenia kleru i wiernych.

9 stycznia 1947 r. Administrator Apostolski ks. Kominek wysłał list do Prymasa Hlonda, w którym pisze: „Uprzejmie donoszę, że w sobotę, dnia 21 grudnia 1946 r. został wysiedlony z Branic, pow. Głubczyce, na teren Czechosłowacji Jego Ekscelencja Ks. Biskup Józef Nathan (...) Ks. Biskup Nathan nie stawił i nie chciał stawić wniosku o polską narodowość i obywatelstwo polskie, które byłby otrzymał, będąc pochodzenia śląsko-morawskiego z powiatu głubczyckiego. Na jego prośbę wysiedlono go nie do Niemiec, lecz do sąsiedniej, czeskiej Opawy. Leżał chory w łóżku, ale wstał, ubrał się i został autem wywieziony do polskiej granicy - bez żadnych manifestacji ze strony ludności”.

 Nathan leżał w łóżku z powodu kłopotów z sercem i miał temperaturę, mimo to w bardzo mroźny grudniowy dzień został wywieziony do Opawy. Pielęgniarce nie pozwolono towarzyszyć klerykowi. W czasie podróży zachorował dodatkowo na ciężkie zapalenie płuc, z którego już się nie wyleczył. Zmarł po czterech tygodniach, 30 stycznia 1947 r. na zapalenie płuc, niewydolność serca i żółtaczkę. W Opawie troszczył się o niego ks. mrsg. Rudolf Gaideczka, który już dużo wcześniej został z Branic wydalony.

W czasie wojny w Gestapo w Opawie bp Nathan był persona ingratissima, gdyż nie zezwolił na wydanie tajemnych akt Archiwum Generalnego Wikariatu, gestapowcom. Sprawa oparła się o Gestapo w Opolu, gdzie natychmiast zadzwoniono, skarżąc się na Nathana. Próbowano wszelkimi metodami znaleźć w kazaniach biskupa pasaże, które pozwoliłyby zamknąć go w więzieniu. Proponowano jego współpracownikom, za obciążającą wypowiedź 50 marek miesięcznie do pensji. Wszystko bez skutku. Po wejściu Polaków na ten teren, zabrano mu parafię i dano jeden pokój przy kaplicy św. Józefa. Bp Nathan był budowniczym lecznicy (sanatorium) dla nerwowo chorych w Branicach. Było to dzieło jego życia.

Biskup Nathan został formalnie wypędzony ze swojej diecezji i to nie tylko za sprawą komunistów, ale także kościoła polskiego, który odebrał mu niezgodnie z przepisami Watykanu, część archidiecezji ołumunieckiej, co go bardzo bolało, gdyż nie był przeciwnikiem polskości i uważał się za kogoś, kto nikomu nigdy krzywdy nie zrobił. Trzeba jeszcze przypomnieć, że Nathan wybudował cały kompleks szpitalny na terenie wsi Branice.

Ks. Karol Milik Administrator Apostolski we Wrocławiu był motorem wydalenia bpa Josepha Ferhe z kapituły wrocławskiej, gdyż zaświadczył, że bp Ferhe nie ma „stuprocentowo polskiego serca”. Milik w asyście żołnierzy z osadzonymi bagnetami udał się do wikariusza generalnego ziemi kłodzkiej, każąc wydać sobie pieczęcie kościelne i wyjaśniając mu, że musi złożyć swój urząd, bo tak zadecydował Kard. Hlond, który ma odpowiednie do tego uprawnienia. W swoich wspomnieniach ks. Milik pisze również o wysiedleniu księży: „Przychodzą do mnie proboszczowie niemieccy i zwykle rozmowa taki ma przebieg »Jutro będą wysiedleni moi parafianie, ale przecież ja jestem według prawa kanonicznego parochus inamovibilis - proboszcz nieusuwalny«, »Drogi księże proboszczu, to prawda, że ksiądz jest nieusuwalnym proboszczem. Niestety! Prawo kanoniczne nie przewidziało, że w Europie Hitler wysiedlał będzie i przesiedlał, i że rozpocznie się tu wędrówka wskutek jego napastniczej wojny«.

Tu należałoby wyjaśnić, iż w prawie kanonicznym powiedziane jest, kto ma prawo usunąć księdza czy proboszcza z jego miejsca pracy. Może to zrobić jedynie ordynariusz danej diecezji (biskup, arcybiskup, kardynał lub rządzący diecezją duchowny niższej rangi, ale będący jej ordynariuszem), a w wyjątkowych sytuacjach Stolica Apostolska, wg określonej kościelnej procedury sądowej. Rzym w tym przypadku tego nie uczynił, gdyż nawet o takim wypędzeniu nie wiedział, a więc ksiądz ów był nadal proboszczem swojej parafii. Było to usunięcie niezgodne z prawem kanonikcznym. Tłumaczenie, że Hitler wysiedlał, jest w tym wypadku niestosowne, gdyż nie odpowiada się na jedno zło, złem drugim. Należało porozumieć się z Watykanem i dopiero wówczas podjąć odpowiednie kroki. Polski Kościół działał na własną rękę i nie stosował się do norm chrześcijańskich.

Wg. pisma z 10 grudnia 1945 r. w ewangelickim klasztorze w Ząbkowicach Śląskich mieszkało jeszcze 215 sióstr, 110 sióstr znajdowało się na terenie poza Nysą Łużycką, natomiast z 34 sióstr część zaginęła bez śladu a kilka zmarło. W marcu 1946 r. musieli opuścić Ząbkowice niemieccy księża katoliccy. Wg. wypowiedzi jednej z sióstr: „5 kwietnia 1946 r. o 7.30 rano przyszedł do klasztoru burmistrz wraz z kilkoma urzędnikami i kazał w ciągu godziny opuścić wszystkim siostrom mury ich zgromadzenia. Na naszą prośbę, dano nam dwie godziny czasu. Pieszo udaliśmy się w kierunku rynku a później stacji kolejowej, śpiewając całą drogę pieśni do naszego Pana. Skład kolejowy, w którym prócz sióstr byli także inni wypędzeni potrzebował 6 dni by dotrzeć 11 kwietnia 1946 r. na miejsce”.

Sporo księży niemieckich skarżyło się na złe traktowanie przez swoich polskich kolegów. Przykładowo ksiądz z Brzegu napisał na ten temat: „Moje doświadczenia z polskimi wiernymi a szczególnie z polskimi braćmi w Chrystusie pokrywają się z wypowiedziami innych księży niemieckich, z którymi z różnych okazji miałem możliwość rozmawiać. Często doświadczaliśmy na własnej skórze, że nie widziano w nas duchownych, a nawet nie katolickich chrześcijan, ale jedynie Niemców i w ten sposób byliśmy traktowani. Jeden z nich, napełniony nienawiścią do Niemiec, któregoś dnia mówiąc o mnie i pracowniku probostwa powiedział: „Hitlerbande”.

Inny ksiądz z parafii Sieroszów pisze: „W marcu 1946 r. byłem w kościele w Stolcu pow. ząbkowicki, gdzie spowiadałem dzieci przygotowujące się do pierwszej komunii, a po nich osoby dorosłe. W tym czasie wchodzi do kościoła polska milicja z księdzem. Siłą wyciągnięto mnie z konfesjonału i wywieziono do obozu przesiedleńców, gdzie przybyłem o godz. 11.00 nocą. Następnego dnia zostałem wsadzony do zwierzęcego wagonu kolejowego i wywieziony z innymi Ślązakami mówiącymi językiem niemieckim w kierunku zachodu, aż pod holenderską granicę”.

Sytuacja duchowieństwa na Śląsku była tragiczna. Część niemieckich księży poszła wraz z uciekającymi przed wojskami radzieckimi mieszkańcami, chcąc być blisko swych parafian. Wielu z nich powróciło po kilku dniach na swoje parafie, które często były już zajęte przez polskich księży. Pozostali na miejscu duchowni niemieccy traktowani byli w większości przez przybyszów z innych części Polski złowrogo. Niektórzy wypowiadali się wprost: „Nie chcemy mieć niemieckiego księdza”, lub „Nie pójdę do niemieckiego księdza do spowiedzi czy do bierzmowania”. Ks. Kominek napisał: „Znaczna część duchowieństwa niemieckiego uciekła na zachód jeszcze w początkach 1945 roku, a do tych, którzy pozostali nowa ludność polska odnosiła się nieufnie (...) Woleli Polacy „swojego” księdza, kapłana polskiego i w tym celu udawali się do Kurii Wrocławskiej. Niektórzy z nich (księża niemieccy- wyj. autora) sami decydowali się na wyjazd wraz ze swoimi wiernymi, inni chcieli pozostać w Polsce, lecz władze miejscowe nie wyraziły na to zgody. Biskup Joseph Ferche pragnął pozostać we Wrocławiu, ale nie uzyskał pozwolenia i musiał wyjechać do Niemiec”.

Polski kler nie próbował być pośrednikiem pomiędzy księżmi niemieckimi a administracją państwową. Zamiast podchodzić do sprawy po chrześcijańsku i nie widzieć we wszystkich nazistów, władze państwowe i kościelne wysiedliły setki księży niemieckich, czy też takich, którzy znając język polski odprawiali msze i głosili kazania w tym języku, ale dodatkowo odprawiali msze w języku niemieckim dla katolików nie znających języka polskiego. A jak wszyscy wiemy, trudno nauczyć się jakiegoś nowego języka, w tym wypadku polskiego, w ciągu kilku tygodni.

Na terenie utworzonej w 1945 r. przez Kard. Hlonda Administracji Apostolskiej Śląska Opolskiego, pracowało przed 1939 roku 660 księży. W czasie końcowych działań wojennych zginęło 31 kapłanów, a do końca 1945 r. Śląsk opuściło 247 duchownych. ”Na terenie diecezji opolskiej żołnierze radzieccy zabili 31 księży i kilkadziesiąt sióstr zakonnych. Przyczyną był przeważnie alkohol, rabunek lub zabijanie księży broniących kobiet przed gwałtami”. Przykładowo w Gogolinie uciekając przed żołnierzami radzieckimi, dwanaście kobiet schroniło się wraz z kapłanem Erichem Schewior w zamieszkałym domu, gdzie zostali zastrzeleni. Ksiądz Josef Beniosek z tej samej miejscowości i tego samego dnia, 29 stycznia 1945 r. został zastrzelony wraz z siedmioma innymi mężczyznami w okolicy budynku parafialnego. Wszyscy zostali polani benzyną i podpaleni. W Otmęcie k. Krapkowic, Rosjanie zastrzelili księdza Huberta Demczaka, 5 sióstr zakonnych i gosposię parafialną.

W roku 1946 musiało wyjechać do Niemiec następnych 120 księży, a w dalszych latach jeszcze 60. To znaczy, że tylko Śląsk Opolski opuściło 427 kapłanów, a gdy doliczymy tych 31, którzy zginęli pod koniec wojny, będziemy mieli wakat 458 duchownych. Ilu księży niemieckich wypędzono z woj. katowickiego nie dało się ustalić. Część duchownych niemieckich wywieziono w grudniu 1945 roku, pozostawiając ich na zamkniętej granicy polsko-niemieckiej. Ludność miejscowa, jak i działacze polscy często protestowali przeciw wysiedleniu księży, nieraz dochodziło do incydentów, gdy wierni stawali w obronie swoich duchownych. T. Gawdzik opisał taką akcję wysiedleniową (podaję oryginalną pisownię) w swoim liście z 16 listopada 1948 r.: „W Szywałdzie kiedy mieli aresztować księdza, tak nieudolnie to przeprowadzili, że wyległa cała wieś bijąc w dzwony na alarm, aby obronić szwaba, ludność przeważnie tubylcza stawiła opór, wśród niej i polacy nie wiedząc o co chodzi, a funkcjonariusze UB i MO bez wyjątku zaczęli rozbijać tłum bijąc kolbami, nie pomijając kobiet, dzieci i starców, dając kilka strzałów do ludności, zabijając nauczycielkę. Aby ukryć zbrodnię zaaresztowano pół wsi, nie dopuszczając do zabitej nikogo, nawet matki i cichaczem rano po ciemku pochowano zwłoki na miejscowym cmentarzu”.

Ks. parafii św. Bartłomieja w Gliwicach Max Czerwensky pisze o swoim wypędzeniu ze Śląska: „Pod koniec listopada 1945 r. otrzymałem od apostolskiego administratora dr Kominka z Opola pismo, w którym wezwano mnie, abym bezzwłocznie opuścił teren Opolskiej Administratury Apostolskiej. Dla mnie było to wypędzenie dokonane przez reprezentanta kościoła. Udałem się do Opola, gdzie zostałem natychmiast dopuszczony do administratora. Po przywitaniu położyłem otrzymane pismo na jego biurku i wyjaśniłem, że jako ksiądz nie zrobiłem niczego złego. Na to B. Kominek: »Ksiądz jest niepoprawnym Niemcem i niebezpieczeństwem dla Polski. Ksiądz rozmawia ze swoimi wiernymi po niemiecku, czyta Ewangelię w języku niemieckim i w dodatku prowadzi kazanie również w języku niemieckim«. Odpowiedziałem: »W teraźniejszej sytuacji moim obowiązkiem duszpasterskim jest przekazanie wiernym wiary w języku jaki rozumieją, a większość zna tylko niemiecki. Jednak w kościele nauczyliśmy dzieci pieśni kościelnych w języku polskim. Języka nie można z dnia na dzień zabronić«. Przy okazji powiedziałem, że kardynał Bertram wszystkim księżom przypominał zawsze o tym, że należy prowadzić liturgię również w innym języku. Odpowiedź administratora: »Teraz jesteśmy w Polsce i ludzie powinni zrobić wszystko, aby nauczyć się tego języka«. Przypomniałem ks. Kominkowi, że zachodnia granica nie jest jeszcze ustalona, i że należy poczekać do czasu podpisania układu pokojowego. Administrator zabronił mi dalej mówić, gdyż inaczej zawoła milicję i każe mnie odprowadzić. Zapytałem: »Czy wobec tego jest to wasze ostanie słowo i muszę teren Administratury Apostolskiej opuścić«. Na to Administrator Kominek: »Tak, to jest moje ostateczne zdanie«. Opuściłem jego biuro z polskim pozdrowieniem: »Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus«.

Dziwne, że sługa katolickiego kościoła powszechnego, kościoła świata, do którego należą wszystkie narody, rasy i kolory, wytrąca z tej wspólnoty Niemców. Czy nie należałoby wówczas wyjaśnić Polakom, że cały naród niemiecki nie jest winny tragedii wojennej, że nie ma odpowiedzialności zbiorowej, że w Niemczech też była opozycja przeciw brunatnym, że część tej opozycji musiała oddać swoje życie. Niestety, sposób w jaki kościół polski stawiał sprawy niemieckie, prowadził jeszcze bardziej do buntu wiernych, do nienawiści. Trzeba było wytłumaczyć ludziom sytuację jaka w Niemczech w konkretnym czasie powstała i wyjaśniać, że to nie wina całego społeczeństwa i spróbować załagodzić obustronny konflikt. Nie po chrześcijańsku działał kler polski. Niejeden wierzący pomyślał: „Jeżeli Kościół w ten sposób postępuje z Niemcami, wobec tego muszą być winni”. Wierni ufali i ufają Kościołowi, tym bardziej, że Kościół polski uważał swoich wiernych za przodujących pod względem religijności w Europie. Zamiast zająć się religią, przekazywaniem wartości chrześcijańskich, zajmowano się również polityką w antychrześcijańskim wydaniu.

„Vom sterben schlesischer Priester 1945/1946”, Verlag der Kirchlichen Hilfsstelle, München 1950, s.19

F. Scholz, Kollektivschuld ...

Hutter-Wolandt U., Tradition und Glaube. Zur Geschichte evangelischen Lebens in Schlesien, Forschungstelle Ostmitteleuropa Dortmund 1995, s.256-257

Kaps J. ks. dr, Die Tragödie Schlesiens 1945/1946, München 1955, s.226-227.

Kaps J. Ks. dr, Die Tragödie Schlesiens..., s.301

Hanich A. ks.,Tragedia księży katolickich na Śląsku Opolskim po wkroczeniu Armii Czerwonej w 1945 r.,”Śląsk Opolski” nr 1 s.21

Sitek A. ks., Organizacja ... s. 57-58

Madajczyk P., Memoriał biskupa S. Adamskiego z 8 stycznia 1947 r., Studia Śląskie tom LVI (1997) s. 251

Czerwensky Max ks., Schlesien in weiter Ferne, Dülmen 1987, s.167-170