Wydanie/Ausgabe 131/04.04.2024

Konferencja Poczdamska w pałacu Cecyllienhof odbyła się w dniach 17 Lipca - 2 sierpnia 1945, spotkały się tam trzy najważniejsze osoby koalicji antyhitlerowskiej: Józef Stalin ZSRR, prezydentem USA Harry Truman, który zastąpił zmarłego w kwietniu Franklina Delano Roosevelta i Wielkiej Brytanii Winston Churchill, którego zastąpił od 28 lipca nowo wybrany w wyborach brytyjskich premier tego państwa Clement Attlee. Jednym z punktów tej konferencji była sprawa dokonania przesiedleń ludności niemieckiej z terenów Polski, Czechosłowacji i Węgier.

Dowiedzieliśmy się z komunikatów, ze: „Trzej szefowie rządów zgadzają się, że zanim nastąpi ostateczne określenie zachodniej granicy Polski, byłe niemieckie terytoria na wschód od linii biegnącej od Morza Bałtyckiego, bezpośrednio na zachód od Świnoujścia, a stąd wzdłuż rzeki Odry do zbiegu jej z zachodnią Nysą i wzdłuż zachodniej Nysy do granicy czechosłowackiej, włączając tę część Prus Wschodnich, która nie została oddana pod administrację ZSRR zgodnie z porozumieniem na niniejszej konferencji i włączając obszar wolnego miasta Gdańska będą pod administracją państwa polskiego i ze względu na to nie będą uważane za część radzieckiej strefy okupacyjnej w Niemczech”[1].

Ostateczne decyzje, co do granicy pomiędzy Polską a Niemcami, zgodnie z rozdz. VIII, pkt. B protokołu, i rozdz. IX, pkt. B komunikatu, miały zapaść w czasie konferencji pokojowej. 

W czasie ostatniego etapu rozmów, pojawił się problem z zachodnią granicą Polski, o której dyskutowano do końca konferencji. Ostatecznie uchwalono artykuł XIII Protokołu Poczdamskiego o „uporządkowanym i humanitarnym transporcie” Niemców, którzy „pozostali w Polsce, Czechosłowacji i na Węgrzech”.

10 października 1945 r. Brytyjski minister spraw zagranicznych Bevin oświadczył, że Wielka Brytania nie jest w żaden sposób zobowiązana do poparcia roszczeń Polski do granicy na Odrze i Nysie.

Sekretarz stanu USA Byrnes złożył to samo oświadczenie w przemówieniu w Stuttgarcie 6 września 1946.

Modzelewski,  tłumaczył 28 kwietnia 1946 r. na spotkaniu Krajowej Rady Narodowej: „...ziemie zachodnie oddane nam w administrację, pozostaną integralną częścią terytorium Rzeczpospolitej na zawsze. To nie jest sprawa przetargów międzynarodowych, to nie jest sprawa, która mogłaby stanowić igraszkę w rękach zawodowych handlarzy i producentów nafty i broni. Nasza granica na Odrze i Nysie to kwestia życia, kwestia naszego bytu państwowego i narodowego i dlatego nie mamy żadnej możliwości podejmowania dyskusji na ten temat”.

Mikołajczyk stwierdzał: „Trzy wielkie mocarstwa zgodziły się Polsce oddać te ziemie w administrację, a w naszym rozumowaniu na zawsze”.

W sporach PPR-PSL dały się słyszeć wśród komunistów opinie: „Rząd został uznany w Poczdamie, administrację terenów zachodnich oddano Polsce - teraz będziemy mogli ich spławić”[2].

Komunikat poczdamski nie był żadnym układem, a jedynie ustaleniem do przyszłej konferencji pokojowej, która nigdy się nie odbyła. Trzy mocarstwa poszły inną drogą i z pracującymi razem sojusznikami, stały się wrogami nowych systemów. Szybko zapadła żelazna kurtyna. W ten sposób strona Polska nie musiała się obawiać żadnych posunięć, prócz krytyki ze strony mocarstw zachodnich.

Ciągłe powoływanie się przez stronę Polską, na rozmowy poczdamskie, miało uspokoić i uciszyć społeczeństwo i jednocześnie wyjaśnić, że wszystkie posunięcia rządu są legalne. I tak to Polacy przyjęli i do dziś większość nadal sądzi, że wówczas działano zgodnie z literą prawa.

Rząd różnymi wewnętrzno-politycznymi posunięciami podawał argumenty, które miały być pomocne w wyjaśnieniu własnym obywatelom, iż prawnie zamieszkują ziemie zachodnie. Powoływano się na tradycje piastowskie, na istnienie powiązania tych ziem ze starymi etnicznymi Polakami (czytaj Słowianami). Znaczący wówczas politycy tacy jak Mikołajczyk, Gomułka i Bierut mówili na wszelkiego rodzaju spotkaniach, zebraniach, o powrocie na stare ziemie słowiańskie, o akcie sprawiedliwości dziejowej w stosunku do tysiącletniej agresji germańskiej. Gomułka powiedział: „Na ziemiach tych zastaliśmy jeszcze przeszło milion Polaków autochtonów, milion świadków, którzy obecnością swoją zeznają przed światem i historią, że ich pradziadowie byli jedynymi gospodarzami tych ziem, że Niemcy znaleźli się na nich tylko jako przybysze, którym zaborczość i agresja ich przodków utorowała drogę na podbite tereny Polski piastowskiej”.

Pamięć tych autochtonów musiała być wyjątkowo dobra, gdyż wracali w niej przeszło 700 lat do tyłu i pamiętali jak to wówczas było, kiedy polscy książęta zapraszali niemieckich rolników, rzemieślników i kler, ale często w normalnym życiu nie mogli lub nie chcieli zapamiętać kilkudziesięciu polskich słów. Większość z nich mówiła tylko po niemiecku.

Wypowiedzi Gomułki przyjmowali dziennikarze, naukowcy i dalej w tym samym stylu przekazywali Polakom i tym, którzy Polakami zostać musieli ze względu na silną polonizację terenu, jak należy rozumieć wymyśloną i kłamliwą historię.

Piotr Madajczyk podjął się wyjaśnienia powyższego nonsensu w sposób budzący zrozumienie[3]: ”Mitologizujący ton wydaje się być widoczny u Franciszka A. Marka, który rzutuje kategorie narodowe na okres piastowski, szukając w nim źródeł polskiej tradycji, obiektywnego określenia przynależności narodowej i odwołując się do praw przyrodniczych, których nie wolno się wyrzekać.

„Skoro niektórzy polscy historycy wyprowadzali prawo do ziem w dorzeczu Odry i Wisły z tego, że są one (a raczej były w przeszłości) ziemiami etnicznie polskimi, obszarami zamieszkania, zasiedlenia, czyli macierzystymi siedzibami narodu polskiego, to stwierdzenie, że na jakiejś ich części plemiona germańskie zamieszkiwały wcześniej, godziły w podstawy polityczne państwa. Czy jeżeli od czasów Średniowiecza odpadły od Cesarstwa Niemieckiego między innymi Szwajcaria, Holandia, Luksemburg, to czy są to ziemie historycznie niemieckie i jakie wynikają z tego prawa dla Niemiec? Zaakceptowanie takiego twierdzenia oznaczałoby, że Niemcy mają prawo do ziem, które w przeszłości należały do Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. W wydanych w 1985 r. materiałach z konferencji Instytutu Śląskiego w Opolu, po artykule prof. Wiesława Lesiuka, stwierdzającego, że znacznie ważniejsze od statystyczno-historycznych są kryteria socjohistoryczne, prof. Michał Lis prezentował dane o polskim pochodzeniu nazw, używaniu języka polskiego itd. Podsumowując, że powrót do historycznej argumentacji o polskości Śląska jest konieczny wobec zagrożenia ze strony rewizjonizmu zachodnioniemieckiego”[4].

Rosjanie i strona Polska działały na podstawie faktów dokonanych. Stalin twierdził w Poczdamie: „...Ludność niemiecka odeszła w ślad za wycofującym się na zachód Wehrmachtem, i było konieczne, żeby na tyłach naszej armii, na terytorium, które zajmowała, istniała miejscowa administracja...Dlatego wpuściliśmy tam Polaków”. Na co odpowiedział Churchill, który znał sytuację i wiedział, iż znajduje się tam sporo mieszkańców Śląska: „Inne dane... mówią o tym, że mimo wszystko pozostało tam 2-2,5 mln Niemców... Jeżeli, jak mówił generalissimus Stalin, Niemcy porzucili ziemie na wschód i zachód od Odry, to należałoby zachęcić ich, by tam wrócili”[5].

Nieco później Churchill mówił o 8 milionach mieszkańców niemieckich i przeciwstawił się transferowi. Mimo takiego przedstawienia sprawy przez Stalina, wielka trójka ustaliła 31 lipca 1945 r. uporządkowane i humanitarne wysiedlenie ludności (rozdz. XII protokołu i rozdz. XIII komunikatu). Zobowiązano Sojuszniczą Radę Kontroli do przyjęcia wysiedlonych Niemców. Sojusznicza Rada zatwierdziła w dniu 20 listopada 1945 r. plan przesiedlenia Niemców z Polski.

Niektórzy autorzy wskazują na inne jeszcze zasadnicze uprawnienia człowieka, nie dające się pogodzić z wysiedleniami. Jest nim prawo do stron rodzinnych (das Recht auf die Heimat).

Pierwsze przesiedlenia miały nastąpić dopiero w listopadzie 1945 r. Rzeczywistość była inna - rozpoczęto je już w maju 1945 r. Mowa była o przesiedleniu, to znaczy, przesiedleni powinni móc zabrać wszystko co posiadali, jak to w czasie przesiedleń bywa. Ludzie, którzy musieli opuścić te ziemie mówili o wypędzeniu.

Strona Polska zabraniała używać tego słowa. Dopiero w słynnym orędziu biskupów polskich do ich braci w Niemczech, napisano w oryginale tegoż (w j. niemieckim) o wypędzeniu (Vertreibung), jednak w polskich dokumentach kościelnych drukowanych w Polsce i przekazywanych swoim obywatelom pisano o wysiedleniu[6]. W preambule traktatu granicznego, spisanego pomiędzy Polską a Niemcami 14 listopada 1990 roku - użyto terminu „wypędzenie”- podpisanego przez obie strony.

Polacy z Kresów po podpisaniu umów z ZSRR o przesiedleniu (repatriacji), mogli zabrać większość swoich dóbr. Przyjeżdżając na Śląsk przywozili, co tylko dało się do wagonu kolejowego załadować: dobytek w postaci kur, kóz, krów i koni. Narzędzia gospodarskie: cepy, pługi i inne, jakie dany gospodarz posiadał.

Przywieziono z sobą ziemniaki i ziarno do sadzenia i siewu oraz codziennego użytku. Niektóre parafie zabrały całe wnętrza kościołów. Tylko na Opolszczyźnie jest 7 sanktuariów przywiezionych z Kresów. Były oczywiście również wioski, z których mieszkańcy nie mogli zabrać z sobą dorobku własnego życia, ponieważ im na to nie pozwolono. Chodziło o takie wioski, gdzie sytuacja w czasie codziennego życia przedwojennego była zła, bo niektórzy Polacy źle traktowali współmieszkańców innej narodowości, w tym wypadku Ukraińców.

U Bogdana Musioła czytamy: „Żydówka opisała sytuację jaka panowała w czasie kiedy Ukraina zdobyta została w ostatnie wojnie przez Sowietów: Ukraińcy nienawidzili Polaków i Żydów, Polacy nienawidzili Ukraińców i Żydów a Żydzi nienawidzili Polaków i Ukraińców”[7].

W informacji do Stalina z 22 września 1939 r. czytamy: „Nienawiść pomiędzy Ukraińcami i Polakami rośnie; Ukraińcy stali się aktywni i terroryzują w wielu miejscowościach polskich rolników”[8].

Od czerwcu 1941 r. notowano większą aktywność Ukraińców przeciwko Polakom. Na ulicach można było słyszeć śpiewy. Określeniem repatriacja sugerowano, że ludność polska nie zostaje wysiedlona, lecz, iż teraz powraca do swojej ojczyzny.

Z byłych terenów niemieckich i Polski zostało ewakuowanych przed Armią Czerwoną i nie wpuszczonych z powrotem na te tereny (Śląsk, Pomorze, Mazury, Prusy Wschodnie) przez Polskę, jak również po 1945 r. wypędzonych: z ziemi śląskiej i lubuskiej 3.658.600, z Pomorza 1.464.600, Warmi i Mazur 2.275.200 i Polski 686.000. Razem 8.084.400 osób[9].

Inny autor, Franz Freiherr von Rosen[10] podaje, że z terenu Polski powersalskiej i Gdańska wypędzono 1,710 mln., z niemieckich ziem wschodnich 8,420 mln., z innych terenów leżących poza Polska 5.018 mln. Razem wypędzono z Polski w teraźniejszych granicach 10.130 mln, a z całego wschodu Europy 15,148 mln.

Winston Churchill powiedział w swojej mowie z 16 sierpnia 1945 w angielskim parlamencie, „przed wojną mieszkało 8-9 milionów osób, na terenach przejętych przez Polskę”. Z polskich terenów, które zostały przejęte przez ZSRR 950 tys. osiedliło się na ziemiach zachodnich. A więc należałoby postawić pytanie, czy musiano wypędzić mieszkańców tych terenów, czy też wystarczało, że część samowolnie opuściła te ziemie uciekając przed Armią Czerwoną?

Należałoby się również zastanowić nad sprawę „przesiedlenia Niemców”. Czy chodziło o Niemców z centralnej Polski, czy też niemieckich Ślązaków, mieszkających na tej ziemi od około 700 lat. Często słyszy się o największym Ślązaku, Wojciechu Korfantym. Tu należałoby wyjaśnić, że rodzina Korfantego zamieszkiwała w Galicji, skąd przywędrowała na Śląsk, gdzie urodził się późniejszy dyktator powstania[11]. Czy można w tym przypadku mówić o Korfantym jako o Ślązaku, jeżeli rodzina mieszkała tu jedynie kilkadziesiąt lat?

Jeżeli można Korfantego określić Ślązakiem, to osoby, które przybyły na Śląsk przed 700, 500 czy też 150 laty, ale z Niemiec, nie są Ślązakami?

Rodziny te w większości asymilowały się na Śląsku, nie tylko przyjęły część kultury śląskiej, ale również wiele do niej wniosły. Mówiąc o kulturze śląskiej, nie możemy myśleć tylko o polskiej, jak to w zasadzie większość Polaków czyni, ale o czeskiej, morawskiej, niemieckiej i polskiej. Czy to nie jest podstawą do twierdzenia, iż oni też byli Ślązakami? A jeżeli tak jest, to dlaczego ich wypędzono? Czy pytanie - jesteś Polakiem czy Niemcem było właściwe? Może należałoby zapytać, jesteś Ślązakiem? Wiemy, że sporo Ślązaków nie przyznaje się ani do niemieckości, ni też do polskości. Co mieli w czasie weryfikacji zrobić? Kłamać! Przyznać się do którejś z narodowości, której nie uważali za swoją? Jak widzimy, ówczesna weryfikacja była specjalnie tak przygotowywana, by wyeliminować wszystko, co miało jakikolwiek związek z niemczyzną. Czy było to zgodne z ustaleniami poczdamskimi? Chyba nie. Mówiono konkretnie o Niemcach i chodziło prawdopodobnie o Niemców z Polski centralnej, jak i tych mieszkających na Śląsku, uważających się tylko za Niemców.

Górnoślązacy zostali w pierwszym okresie powojennym - jako byli obywatele III Rzeszy - uznani za winnych wszelkich zbrodni hitleryzmu i jako tacy pozbawieni wszelkich praw. Można było ich wyrzucać z mieszkań, rabować bezkarnie ich dobytek, pozbawiać domów i gospodarstw. Nie ważne było, że na Górnym Śląsku pozostały jedynie kobiety, starcy i dzieci. Na nich Rosjanie, a później Polacy ćwiczyli swoją siłę, za pomocą pałki, kija czy rewolweru. Kto czuł się Niemcem, skazany został na milczenie. Ślązak identyfikowany był z Niemcem, a Polak musiał za pomocą różnego rodzaju papierów dowieść swej polskości.

Doszło do tego, że w dniu 18 czerwca 1945 r. A. Zawadzki ogłosił zarządzenie (przed rozpoczęciem Konferencji Poczdamskiej), w którym polecał tworzyć dzielnice, gdzie tymczasowo zakwaterowana zostanie ludność niemiecka. Po tym zarządzeniu lokalne władze nakazywały Niemcom i Ślązakom mówiącym językiem niemieckim, nosić widoczne oznaki: w Kluczborku czerwoną literę N, we Wrocławiu, grodkowskim, Głogówku, Zabrzu i Wołowie, białe opaski. Również poza Śląskiem, jak np. w Gostyninie, Niemcy musieli nosić, jak pisał 23 kwietnia 1945 roku Powiatowy Urząd Pracy w Gostyninie, literę N wielkości 4x6 cm. W Kluczborku litera musiała być wielkości 8x8 xcm.

Tak się zastanawiam, dlaczego sięgnięto do tych samych metod, jakich w czasie wojny używali naziści (żydowska gwiazda, duże P dla Polaków)?  Krytykuje się ich, i słusznie, ale często przejmowano tamte przestępcze zarządzenia, uważając je za własne.

B. Linek pisze na ten temat: „Pod koniec roku sytuacja na terenach inkorporowanych sprowokowała Ministerstwo Administracji Publicznej do przesłania podległym urzędom wojewódzkim pisma określającego takie postępowanie, jak: znakowanie ludności niemieckiej i tworzenie dla niej zamkniętych dzielnic, jako metody hitlerowskiej, domagając się zaprzestania takich praktyk. Oba przypadki miały miejsce na terenie województwa śląskiego. Na piśmie ministerialnym znajduje się jednak odręczna notatka, prawdopodobnie A. Zawadzkiego, polecająca sprokurowanie odpowiedzi, iż to wojsko samowolnie poleciło noszenie przez Niemców białych opasek. W tym „duchu” z początkiem grudnia wyszła odpowiedz z Urzędu Wojewódzkiego“[12].

Jakie kryteria przyjęto ustalając, że pozbawieni na siłę mieszkań, domów i gospodarstw i na gwałt wypędzeni, to Niemcy? Weryfikacji jeszcze nie było. A więc, każdy kto mówił językiem niemieckim był Niemcem. A dzieci polskich rodziców, które chodziły do szkol niemieckich i się zgermanizowały, to też Niemcy? Czyżby tak łatwe było ustalenie niemieckości.

Przypomniała mi się sytuacja, jaką przeżyłem na promie z Kiel (Niemcy) do Götteborga w Szwecji. Jedna z pasażerek, Polka, zapytała podróżującego ze mną mężczyznę łamaną niemczyzną, jak długo będzie ta podróż trwała. Mężczyzna, mój dobry znajomy, odpowiedział względnie czystym językiem polskim. Na to ta pani: „No, nareszcie spotkałam Polaka. Wszyscy mówią tylko po szwabsku i nie ma do kogo ust otworzyć”. Kolega bardzo spokojnie odpowiedział: „Nie jestem Polakiem. Tak się składa, że miałem okazję nauczyć się języka polskiego”. Na to ta pani: „Pan mówi po polsku, więc musi być Polakiem”. Rozmowa trwała dłuższy czas, a pasażer nie był w stanie jej przekonać. Dla niej fakt mówienia po polsku, był jednoznaczny z tym, iż ma przed sobą krajana.

W ten sposób myślano także po wojnie, patrząc na mieszkańców Śląska, używających języka niemieckiego. Zapomniano, że tym językiem przez setki lat się tu posługiwano. Wystarczy popatrzeć na prowadzone w internacie polskim i niemieckim dyskusje na temat Śląska, gdzie Polacy twierdzą, „jeżeli ktoś rozmawia po polsku, jest automatycznie Polakiem”. Byłem w Nepalu, Indiach i Pakistanie, i tam słyszałem mieszkańców tych krajów mówiących z sobą po angielsku, ale nie wpadło mi do głowy twierdzić, iż są Anglikami. Polacy widzą wszędzie tylko polską rację stanu, jest to spowodowane pięćdziesięcioletnim wmawianiem im, iż są najlepszym narodem i być Polakiem to jest jedyna ważna rzecz w życiu. Zapomina się, iż w Europie i poza nią, istnieją też inne państwa, które nie są gorsze od polskiego.

Spora ilość Polaków nie chce przyjąć do wiadomości, że mówiący językiem śląskim czy niemieckim to też Ślązak. Nie wszyscy muszą, potrafią i chcą rozmawiać literackim językiem polskim.

W trakcie konferencji 2+4, strona polska była żywo zainteresowana kwestią zjednoczenia Niemiec z uwagi na dotychczasowe problemy związane z regulacją granicy. Postulat polskiego uczestnictwa w konferencji wysunął minister Krzysztof Skubiszewski. Na konferencji postanowiono podczas pierwszego spotkania w Bonn, że Polska zostanie dopuszczona do rozmów, ale jedynie w zakresie kwestii granic. Minister Skubiszewski zaznaczył wówczas, że rząd zainteresowany jest ostatecznym zamknięciem tego problemu poprzez zawarcie traktatu granicznego[2].

Państwa niemieckie wstrzymywały się jednak z tym krokiem i zdecydowały się wyłącznie na wspólną rezolucję obu parlamentów (21 czerwca 1990), w której zadeklarowały wolę zawarcia traktatu, jednak dopiero po zjednoczeniu. W owej rezolucji nawiązano też do dotychczasowych umów, w tym do układu zgorzeleckiego z 1950 i do układu PRL-RFN z 1970 r. Polski rząd uznał rezolucję za krok w dobrym kierunku, ale niewystarczający. Ze stanowiska wyrażonego w nocie ministra Skubiszewskiego z 3 lipca 1990 wynikało, że Polsce zależy na wejściu w życie traktatu granicznego przed wejściem w życie traktatu zjednoczeniowego[3].

17 lipca 1990 strona polska wzięła udział w trzecim posiedzeniu konferencji (Paryż). Uzgodniono wówczas m.in., że zjednoczone państwo niemieckie potwierdzi istniejącą granicę w stosownej umowie ze stroną polską. Przedstawiciele Polski nie zostali natomiast dopuszczeni do ustaleń na temat ograniczeń w zbrojeniach konwencjonalnych Niemiec[3]. Wszystkie dotychczasowe ustalenia znalazły potwierdzenie w układzie zjednoczeniowym, w którym Niemcy m.in. wyrzekły się roszczeń terytorialnych wobec innych państw oraz zobowiązały do niewysuwania ich w przyszłości. Ponadto potwierdzono paryskie postanowienia w zakresie niemieckiego zobowiązania do traktatowego uregulowania kwestii granicy z Polską[4]. W konsekwencji wypracowano osobny Traktat o potwierdzeniu istniejącej granicy polsko-niemieckiej podpisany 14 listopada 1990[5].

Bezpośrednio po II wojnie światowej na polskich historyków spadło zadanie bez precedensu. Zgodnie z wolą nowych, komunistycznych władz, mieli wykazać słuszność przesunięcia granic kraju. Zarazem oczekiwano od nich, że udowodnią, iż wszelkie ziemie uzyskane na zachodzie oraz północy mają rdzennie polski charakter.

Z perspektywy władz zadaniem najwyższej wagi było uzasadnienie takich decyzji. Chodziło o to, by przekonać Polaków, że zamiast ziem białoruskich, litewskich czy ukraińskich otrzymali terytoria o odwiecznie polskiej tradycji, a sam kraj powrócił w pewnym sensie do swojej najprawdziwszej kolebki.

W skład kraju weszły obszary Pomorza Zachodniego, co do których nie ma nawet pewności czy kiedykolwiek wcześniej w pełni, bezpośrednio podlegały Polsce.

Najmniejsze historyczne związki z Koroną Królestwa Polskiego miały jednak wcielone w 1945 roku ziemie północne. Pierwotne terytoria Prusów nigdy nie wchodziły w skład państwa Piastów czy Jagiellonów, chyba, że liczyć okres lennej zależności Prus Książęcych. To już jednak byłoby spore nadużycie.

„Dobrym przykładem może być w tym kontekście masowe nadawanie, czasem wbrew źródłom, polskich nazw miejscowościom” – wyjaśnia profesor Uniwersytetu Łódzkiego.

Powstała wówczas, istniejąca do dzisiaj, swoista fosa semantyczna oddzielająca nas od Niemców. Celem było uczynienie przeszłości obcej”.„przeszłością naszą”. Działania te koordynowała specjalna komisja zajmująca się problemem nowych nazw na Ziemiach Odzyskanych. (Kamil Janicki)

Ostateczne decyzje co do granicy pomiędzy Polską a Niemcami, zgodnie z rozdz. VIII, pkt. B protokołu, i rozdz. IX, pkt. B komunikatu, miały zapaść w czasie konferencji pokojowej, ktora nigdy sie nie odbyla i zapadły dopiero w trakcie spotkania 2+4 w 1990 r. Do tego czasu ziemie te były pod polską administracją, a od 1990 należą do Polski.

Granica teraźniejszej Polski została na międzynarodowym forum ustalona dopiero 14 października 1990. r. 

[1] Banasiak S., Działalność osadnicza Państwowego Urzędu Repatriacyjnego na Ziemiach Odzyskanych w latach 1945-1947, Poznań 1963, s.27-28; „Kwartalnik Opolski” nr 2 z 1994 r. S. 43

[2] Madajczyk P., Przyłączenie Śląska Opolskiego do Polski 1945-1948, Warszawa 1996

[3] Madajczyk P., Przyłączenie..., s.56

[4] Lesiuk M. Układ sił narodowościowych na Górnym Śląsku do 1945 r. s. 11-19/ M. Lis , Polskość Śląska Opolskiego w świetle opinii niemieckich i polskich, s.41-58

[5] Skubiszewski K., Polska granica zachodnia w świetle traktatów, Poznań 1975 r. s.50.

[6] Raina P., Kościół w PRL w świetle dokumentów, tom 1, lata 1945-1959, Wyd. Poznańskie 1994 r.

[7] Musiał B., „Konterrevolutionere Elemente sind zu erschießen, Propyläen 2000 s.48

[8] Szawłowski, Wojna polsko-sowiecka 1939, s.411

[9] Vertreibung: Recht gegen Recht, Unrecht gegen Unrecht?, wyd. Apostolischer Visitator Münster 1995 r.,

[10] Hans Freiherr von Rosen, Niemcy i Polacy, ich przeciwieństwa i współpraca w przeciągu historii, w „Deutschland und seine Nachbarn” sierpien 1992 r. s.39-69

[11] Groß H., Bedeutende Oberschlesier, Laumann Verlag Dülmen, s.83-84

[12] Linek B, „Odniemczanie” Górnego Śląska w latach 1945-1950, „Konversatorium” 24/1999, s. 87