Wydanie/Ausgabe 131/04.04.2024

Jak wyglądało wyzwolenie Śląska przez Rosjan można pokazać na przykładzie powiatu opolskiego:

- w Boguszycach, gdzie trwały walki nad Odrą, zastrzelili 280 mieszkańców. W niektórych piwnicach czy na gnoju w chlewach leżało po 10-15 zabitych. Ktoś z tamtych mieszkańców powiedział niedawno: „Nie ma już śladów wojny, ale rany w duszach pozostały”.

- w Groszowicach zamordowano 93 osoby, część kobiet i dzieci spalono.

- w Kup zamordowano 28 osób, z czego 25 z tej miejscowości, 1 osobę z Wrocławia, 1 z Essen i 16 letniego zamiejscowego chłopaka.

- w Lubieniu zamordowano 2 osoby i 18 zastrzelono.

- w Kątach Opolskich zastrzelono 31 osób. Nad niektórymi znęcano się przed śmiercią.

- w Krzywej Górze zamordowano 9 starszych osób.

- w Pokoju zamordowano i zastrzelono 118 cywilów, w tym 10-letniego chłopaka. 25 kobiet z dziećmi zamknięto w domu, który podpalono. Wszyscy spalili się żywcem. W domu starców zamordowano 20 osób, w tym 92-letniego mężczyznę.

- w Gosławicach zastrzelono 40 kobiet, które wcześniej zgwałcono, a także te, które broniły się przed gwałtem.

- w Zagwizdziu zamordowano 15 osób i jedną siostrę zakonną.

- w Krapkowicach zamordowano i zastrzelono 30 osób. Na rynku większa ilość żołnierzy zgwałciła 68-letnią kucharkę księdza. Zostawiono ją leżącą, przedtem jednak rozcięto jej brzuch.

- w Chrzowicach zastrzelono 23 osoby, w tym 3 kobiety.

- w Rogowie zamordowano i zastrzelono 60 mężczyzn, w tym również miejscowego księdza. Rozstrzelanie odbyło się przed murem cmentarza.

- w Dobrzeniu Wielkim zamordowano 50 osób, z tego jedną kobietę, która broniła się przed gwałtem i 15 osób, które uciekały przed Rosjanami do lasu[1].

- w Jełowie 25 stycznia 1945 r. 3 rodziny Kotzów przebywały w jednym domu, obok którego wylądowały rosyjskie dwupłatowe (doppeldecker) samoloty. Do domu wszedł żołnierz i poinformował obecnych, że wszyscy będą rozstrzelani. Zapanowało grobowe milczenie. Rosjanie po kolei wyprowadzali przebywających w tym domu mieszkańców. Najpierw Johanna, później 14-letnią Agnes, którą zgwałcili a potem przebili bagnetem. Następnie wyprowadzili cztery dziewczynki - Gertrudę, Leni, Adelheid i Marię. Strzelali do całej czwórki. 13-letnia Getrud była jedynie ranna, przeleżała długi czas na ziemi a kiedy Rosjanie odeszli, wstała i udała się do Łubnian.

Następnie Rosjanie wyprowadzili dalszą czwórkę, z tego Martę z 3 letnią córką Resi. Kiedy strzelali w Martę, przewróciła się przykrywając ciałem córkę. Rosjanie odwrócili Martę i zabili dziecko. Przy okazji sprofanowali seksualnie nie żyjącą już 13-letnią Stephanię. Wszystkich zabitych pochowano później w jednym grobie[2].

W powiecie strzeleckim nie było lepiej.

- w Żyrowie zastrzelono 5 osób, w tym bardzo starego mężczyznę. Szóstą osobę, dziewczynę, która nie dała się zgwałcić, zasztyletowano i rozcięto brzuch. Inna kobieta została z gwałcona kilkakrotnie, pomimo zaawansowanej ciąży. Po tych gwałtach poroniła. Dodatkowo zastrzelono 16 żołnierzy niemieckich, którzy zostali zaskoczeni przez front i schowali się przed Rosjanami. Musieli wyjść ze schowka. Kazano im biec wNie obeszło się bez gwałtów. Po wojnie urodziło się kilkoro dzieci spłodzonych w czasie gwałtu. Kobiety i dziewczyny chowały się gdzie tylko było można. W niektórych domach zamurowywano je na strychu, w pokojach lub stodole. Rodzina przynosiła i podawała jedzenie przez nieduże otwory. Kobiety, które nie miały takiego schronienia, przebierały się w stare, przybrudzone kiecki, zakładały chusty na głowę, brudziły specjalnie twarz, by żołnierze nie zwracali na nie uwagi[3]. 

- Leśnicę Rosjanie zajęli bez walki. Następnego dnia (24 stycznia) przejechał przez miasto zabłąkany czołg niemiecki, wówczas doszło do strzelaniny na leśnickim Rynku. Rosjanie nie bardzo wierzyli, że jest to pojedynczy czołg, szukali „germanców” w całym mieście, aż doszli do Heil und Pflegeanstalt (Zakład Zdrowia i Opieki) gdzie przebywało około 130 sierot oraz dzieci upośledzone i chore. Przeszukali wszystkie budynki, licząc na znalezienie żołnierzy niemieckich. Przy okazji wyłapywali starsze dziewczynki, które zostały w piwnicach ohydnie sponiewierane i zgwałcone. 

Pod wieczór zamordowali kilka dziewczyn w piwnicach zakładu. Kiedy część wystraszonych dzieci zaczęła uciekać w kierunku stacji kolejowej, seriami z pistoletów maszynowych zastrzelono większość uciekinierów. Po kilku dniach mieszkańcy pod lufami Rosjan musieli zebrać zamarznięte zwłoki z szosy i piwnic. Wykopano przy zakładzie ogromny dół, w którym pochowano wszystkich pomordowanych. Według naocznego świadka było ich 63. 

W mieście zamordowano 33 mieszkańców, spalono Sąd Grodzki, szkołę, 4 restauracje, 13 domów, 2 gospodarstwa, klasztor św. Klary i jedną stodołę. „Wspólna mogiła była pielęgnowana do 1955 r. a następnie nie wiadomo z czyjego polecenia zrównana z ziemią. Od tego czasu zapadło milczenie. Po zmianach politycznych, w 1990 r. odprawiono mszę za pomordowanych i nastąpiło poświęcenie krzyża. Godna pożałowania była dwukrotna profanacja poświęconego krzyża. Można zadać pytanie: Komu przeszkadzał ten krzyż?”[4]     

Jak postępowali Rosjanie po zdobyciu Śląska, można przedstawić na przykładzie miejscowości Uraz (Auras) w pow. Wołów. W relacji świadków czytamy: „Szczególnie źle zachowywali się Rosjanie w Auras, gdzie prawie wszystkie kobiety, dzieci i starców, którzy nie uciekli przed frontem rozstrzelali, nie wyłączając katolickiego księdza Martina Scholla, jak i ewangelickiego pastora. Oba kościoły, jak i większość domów zostało podpalonych. Kilka osób schroniło się w bunkrze, którego Rosjanie nie odnaleźli, i dlatego to inferno przeżyli.  

Siostra Annunziata pracowała tu jako pielęgniarka i jednocześnie jako pomoc przy księdzu. Przygotowywała zakrystię przed nabożeństwem. Ksiądz nie zamierzał opuścić swojej reszty parafian (około 200 osób), nie uciekających przed frontem i dlatego pozostał w wiosce. 21 stycznia zabrał do domu parafialnego Przenajświętsze i od tego czasu tu odbywały się nabożeństwa, ponieważ brak było opału do zagrzania całego kościoła. 27 stycznia weszły do wsi wojska radzieckie. 

Siostra Annunziata zamierzała jeszcze coś zabrać z kościoła, kiedy przed zakrystią złapał ją rosyjski żołnierz ze skośnymi oczyma. Wbił jej zaokrągloną szabelkę w brzuch, rozciął wzdłuż a później poćwiartował. Nie odnaleziono żadnego kawałka ciała, jedynie w tym miejscu, gdzie zastała ją śmierć leżał różaniec, który odesłano jej siostrze, również zakonnicy. 

Siostra przełożona Maxima została przez żołnierzy uduszona, a ksiądz rozstrzelany. Oboje pogrzebano w oborniku na podwórzu na głębokości około dwóch metrów. Dopiero zimą z 1945/46 roku odnaleziono ich. Zamordowanych mieszkańców wioski  (około 150 osób) pogrzebano w jednej dużej, wspólnej mogile”.

Na całym Górnym Śląsku stały w każdej małej mieścinie pomniki „wdzięczności” dla Armii Czerwonej. W rzeczywistości są one pomnikami zbrodni sowieckiej.

„Straszliwemu zniszczeniu uległy miasta, i to niemal całkowicie już po zakończeniu działań wojennych. Opole i Strzelce Opolskie były prawie nie zniszczone w momencie w kroczenia Armii Czerwonej, obecnie są spalone w 60-70%. Podobnie wygląda w Gliwicach i Bytomiu. Pożary są przeważnie rezultatem podpaleń przez żołnierzy radzieckich. Podczas jednej nocy, którą spędziłem w Opolu, spłonęły 3 domy w śródmieściu, w dzień byłem świadkiem jak zapalił się 4-ty.”[5].

Miejscowość Bojków (Schönwald) koło Gliwic zamieszkiwało przed wojną 6.000 osób. Tylko trochę ponad tysiąc mieszkańców pozostało na miejscu, kiedy Rosjanie podczas ofensywy weszli do Bojkowa. Świadek tamtych czasów opowiada: „26 stycznia 1945 r. po południu zobaczyliśmy pierwsze sowieckie czołgi. Po kilku minutach w wiosce było pełno żołnierzy. Zaczęło się plądrowanie, gwałcenie i mordowanie. Nic nie uszło uwagi żołnierzy. 14-letnia czy też 60-letnia były tak samo traktowane. Musiały się poddać woli żołnierzy. A kiedy ojciec czy matka stanęła w obronie córki, natychmiast zabierano ich i kierowano do obozu, z którego wywożono na Syberię lub rozstrzelano na miejscu. Na cmentarzu znajduje się 200 mogił mieszkańców zamordowanych przez Rosjan.”

W październiku 1945 r. polska administracja wypędziła ze wsi 800 osób. Początkowo osadzono ich w obozie w Gliwicach a stamtąd bydlęcymi wagonami dowieziono do rzeki Nysa Łużycka. W drodze 60 dzieci i starszych osób zmarło z głodu, z braku czegokolwiek do picia. Część zamarzła. Zwłoki pozostawiono bez pochówku przy torach kolejowych.

Wioska ucierpiała ogromnie, z 6 000 osób 200 zostało zastrzelonych przez Rosjan, 250 zginęło na froncie, 300 zostało deportowanych na wschód, z czego 80% nie powróciło, 60 zmarło w czasie podróży do Niemiec. Razem zginęło około 750 mieszkańców.

W Gliwicach ciężko chorego ks. Pawła Kutschę, przebywającego akurat u swoich rodziców, Sowieci wywlekli z łóżka i za jego domem rodzinnym oddali do niego kilka strzałów. Następnie oprawcy zabronili domownikom udzielić postrzelonemu jakiejkolwiek pomocy. Ks. Kutscha zmarł dwa dni później, 28 stycznia 1945 r.

Sytuacja jaka powstała na terenie Śląska, gwałty, kradzieże, plądrowanie, mordy dokonywane przez Rosjan, a po ich odejściu przez administrację polską, doprowadziła do tego, że wielu mieszkańców nie widząc innego wyjścia, popełniało samobójstwa. Uważali, iż lepsza jest śmierć niż życie w ciągłym poniżeniu i strachu.

„Po opanowaniu terenów przez Władze Polskie, miejscowa administracja załatwiała się z Niemcami według uznania. Wsadzano ich do obozów, kazano pracować w majątkach do czasu wysiedlenia. Ludzie ci nie posiadali nic, prócz łachmanów na sobie.

Bywały również rodziny, które rozmawiały po polsku a mimo to zostały wywiezione do Niemiec. Jedna z takich kobiet z dwoma dziećmi o nazwisku Szulc zapytana przez inspektora Polaka dlaczego wyjeżdża i czy ma jakieś grzechy przeciw Narodowi Polskiemu powiedziała: „Do niczego się nie poczuwam, a odwołania nie złożyłam, bo na wyrok musi się czekać w obozie, a ja wolę zdechnąć w transporcie niż iść do obozu”[6].

Starostwo kluczborskie zarządziło, że wszyscy Niemcy w powiecie powinni zostać umieszczeni w państwowych majątkach rolnych w charakterze robotników przymusowych[7].

Starostwo w Tarnowskich Górach ustaliło, że: „umieszczeni w obozie odosobnienia otrzymują wyżywienie obozowe; wszyscy zdolni do pracy, w miejscu odosobnienia zatrudnieni są przy robotach przymusowych.

Pozostający na wolności, zdolni do pracy, pracują przy robotach przymusowych i otrzymują kartki żywnościowe przewidzianej kategorii, lecz żadnego wynagrodzenia[8].

Nie tylko na terenie Śląska. Podczas zjazdu 6 lipca 1946 r. Starostowie województwa łódzkiego zastanawiali się nad tym, komu należy zostawić Niemców, aby starczyło ich również dla majątków państwowych.

Przykładowo Niemcy zatrudnieni w PGR Grodkowo prosili Zarząd Miejski w Płocku pismem z 21 sierpnia 1949 r. o interwencję by im za pracę zapłacono, ponieważ nie mają żadnych pieniędzy na zakup jedzenia i mydła.

Od początku 1948 r. władze centralne i wojewódzkie nakazywały bardziej sprawiedliwe traktowanie robotników niemieckich, twierdząc również, że praca nie może mieć charakteru przymusowego[9].

 W „Expressie Ilustrowanym” z lipca 1946 r. czytamy: „Przymus pracy Niemców jest najzupełniej sprawiedliwy i słuszny, jeżeli chodzi o podniesienie gospodarki państwa”. W innym artykule tej samej gazety z 20 lipca pisano. „Wykorzystanie Niemców do pracy na roli dla dobra państwa polskiego jest najzupełniej słuszne i sprawiedliwe....Niemcy powinni być wdzięczni demokratycznemu Rządowi Polskiemu za to, że pozwala się im pracować w normalnych warunkach i otrzymywać za tę pracę normalne wyżywienie. Nie tak pracowali Polacy w niemieckich obozach pracy i nie tak ich niemcy karmili!” A 26 lipca tego samego roku powyższa gazeta pisała: „Piekarze, restauratorzy, rzeźnicy i inni, korzystając bezpłatnie z pracy Niemców, nie obniżają cen w swoich przedsiębiorstwach oraz na produkowane przez siebie artykuły, wskutek czego w nieuczciwy sposób zdobywają znaczne dochody”.

W trakcie zjazdu starostów województwa łódzkiego stwierdzono, że „sprawa dostarczenie 1 800 ludzi do żniw jest kwestią łatwą do rozwiązania, chodzi tylko o sprawne przeprowadzenie ewidencji Niemców i o współdziałanie z nim ze strony Starostów, tak że w terminie 48 godzin to zapotrzebowanie zostanie pokryte”[10].  

Część osób już w latach 1947-48 nie chciała pozostać w Polsce. To spędzało sen z powiek odpowiednich urzędników, którzy pisali: „Zaparcie się polskiej narodowości jest zdradą narodową. W wielu wypadkach Polacy władający również językiem niemieckim nie przyznają się do narodowości polskiej, mając w kieszeni pozbawienie obywatelstwa. Wyśledzenie zniechęconych jest dość trudne. Udaje się to czasem przy pomocy dzieci, jeśli miedzy sobą mówią po polsku”[11].

„Poważnym i palącym problemem jest sprawa Polek, które wyszły za mąż za osoby narodowości niemieckiej wzgl. osoby pochodzenia niemieckiego. Mężowie ich znajdują się w Niemczech i zbudowali sobie trwałą egzystencję. Obecnie wzywają listownie swe żony i dzieci do przyjazdu. Większość ich przysyła zezwolenia władz okupacyjnych na emigrację swych żon i dzieci.

Urząd wojewódzki nie chcąc doprowadzić do utraty 88 225 osób narodowości polskiej nie zgadza się na ich repatriację do Niemiec. Kobiety te żyją w większości w bardzo trudnych warunkach gospodarczych. Zarobkować nie mogą ze wzgl. na małoletnie dzieci. Urząd Wojewódzki nie może przyjść im z pomocą materialną z uwagi na brak finansów” czytamy w sprawozdaniu wojewody śląskiego za IV kw. 1947 r. z 13 stycznia 1948 r. A protokół z odprawy referentów społecznych woj. Śląskiego z 27 czerwca 1949 r. mówi: „Na zapytanie referenta społecznego starostwa kozielskiego w sprawie małżeństw mieszanych mgr Dzik wyjaśnił, że jeżeli chodzi o kobiety - żony Polki, to muszą pozostać i nie mogą być wysiedlone na ich własne żądanie do niemiec do swych mężów”.

Najwięcej krzywd od polskiej administracji, od milicji współpracującej z Urzędem Bezpieczeństwa Publicznego, doznali Ślązacy mówiący po niemiecku. Milicjanci rekrutowali się często z awanturników ciągnących w ślad za Armią Czerwoną, bądź ze zdemobilizowanych komunistycznych partyzantów. Ważne funkcje w milicji pełnili nierzadko osiemnasto- dziewiętnastoletni chłopcy zdeprawowani przez wojnę, odznaczający się wyjątkowym sadyzmem i okrucieństwem. I to przez milicję - oficjalnie powołanej do strzeżenia porządku publicznego - ludność niemiecka była grabiona, poniżana, szykanowana.

Gazety „Dziennik Zachodni”, „Odra”, „Gość Niedzielny”, opolskie „Nowiny” często odnotowywały zjawiska szabrownictwa i społecznie negatywnych i nagannych zachowań wobec autochtonów. Krystyna Kersten nazwała ten okres „okresem niekontrolowanych ruchów ludności”. Stosunkowo liczna rzesza obywateli przybyłych na Śląsk, nie bacząc na dramatyzm ludzkiego losu w pełnej zamętu rzeczywistości, szukała tu własnych „łupów zwycięstwa”. Niestety, podobnie zachowywali się także niektórzy przedstawiciele żywiołowo tworzącej się wtedy władzy administracyjnej i politycznej, głównie z mandatu Polskiej Partii Robotniczej. Zaczynał się więc po tamtym wczorajszym, kończącymi się froncie wojennym, nowy front na tej wciąż „nieznanej ziemi”, front zamętu i krzywdy[12].  

Z małej wioski Hałcnów położonej koło Bielska Biała zginęło ponad 100 osób; 42 zmarły w powojennym obozie w Oświęcimiu, 17 w obozie w Jaworznie, 3 w obozie w Mysłowicach, 2 w Lubiążu, po 1 w Sztumie i Wadowicach, 11 osób zginęło w Hałcnowie na skutek rozstrzelania i pobić, 28 zmarło w  ZSRR[13].

Świadek z Czarnowąsów wspomina: „Coraz straszniej szaleje milicja. Jeżeli do tej pory plądrowali tylko Rosjanie, teraz robią to jeszcze Polacy. Nic nie jest bezpieczne przed nową milicją. Tylko tyle, że nie gwałcą dziewcząt. Ta milicja przejęła rolę Gestapo albo NKWD i grabi ludność”.

Jeden z księży z Czarnowąsów zanotował w pamiętniku pod datą 1 kwietnia 1945 roku: „Po południu aresztowali i zabrali proboszcza. Milicja prowadziła go przez miasto niczym złoczyńcę. Zabronione najsurowiej jest jakiekolwiek niemieckie słowo. Tak więc nie odbędzie się już ani jedna lekcja religii. Chociaż dorośli na Górnym Śląsku mówią mową śląską tzw. Wasserpolnisch, dzieci nic z tego nie rozumieją. Znowu pojawił się Szatan. Zmienił mundur, ale jego przekonania go zdradziły. Nowy szatan wydaje się jeszcze bardziej niebezpieczny: sławi się swoim katolicyzmem i ciągle mówi o Częstochowie”[14]

  1. Kracher napisała: „Są w Bundesrepublice i na Opolszczyźnie ludzie, którzy milkną, kiedy ktoś mówi dobrze o Polakach, którzy przyszli tu w 1945 roku”[15]. Oni pamiętają jeszcze jak pod lufami ludowego wojska polskiego, milicji, bezpieki, złodziei i zwykłych szabrowników musieli uciekać ze swego mieszkania, domu i ogrodu.

Piotr Madajczyk[16] pisze: „W wielu wypadkach udział w akcji wysiedlania Niemców był pretekstem dla zemsty...gwałty i grabieże...zazwyczaj kilkakrotnie podczas transportu, zarówno z powodu niskiego poziomu moralnego oraz daleko posuniętej korupcji i demoralizacji ludzi tworzących milicję, jak i pewnej sankcji, władz dla tych działań. Jak często zabijano ludzi za to, że byli właścicielami majątków, bez względu na to, co robili przed r. 1945?” 

W innej książce[17] czytamy: „W pierwszych dniach i tygodniach po wojnie kilka tysięcy dostojników niemieckich padło ofiarą zemsty Polaków. Ponad 200 tys. osób cywilnych zostało wywiezionych na roboty przymusowe do związku Radzieckiego. Niemcy zabierani byli do baraków, aresztów, więzień karnych, w których uprzednio narodowi socjaliści przetrzymywali swoje ofiary. Zarazy i głód pochłonęły niezliczona liczbę ofiar”.

Recenzent książki E. Paukszty podał: „Szakale byli pierwszymi przedstawicielami Polski, z jakimi zetknęli się, padając ich ofiarą, autochtoni. Zetknięcie to miało skutki jak najgorsze. Ograbieni przez bandę rabusiów i podpalaczy, tubylcy stali się wobec repatriantów zamknięci i nieufni, narażając się jeszcze bardziej na przezwisko „szwabów”[18].

„Odra”[19] drukuje list z powiatu prudnickiego, w którym czytamy: „W pobliskiej wiosce milicjant zabił członka Związku Polaków w Niemczech, wymyślając mu od germanów i hitlerowców, a gdy bity oburzony przedłożył zaświadczenie z pieczątką i podpisem wicewojewody Bożka... komendant milicji oświadczył: takim świstkiem możesz sobie d... wytrzeć!”

W sprawozdaniu starosty z Koźla czytamy: „Odwrotną i bardzo przykrą stronę przeprowadzonej akcji była grabież mieszkań opróżnionych przez niemców. Mieszkania były nie zawsze dostatecznie zabezpieczone. Wprawdzie urzędnicy Zarządu Miejskiego zamykali mieszkania na klucze i nalepiali kartki zabezpieczające na rzecz Zarządu Miejskiego, przeprowadzone to jednak było niedokładnie i wiele mieszkań ograbiono.

Niezależnie od powyższego niezdyscyplinowane jednostki M.O. i U.B. nie zwracając na kartki zabezpieczającej uwagi zrywali je przemocą wdarłszy się do mieszkań, pod pozorem rewizji, rabowali pościel i bieliznę nie mówiąc o cenniejszych przedmiotach jak zegarki, kosztowności.

Niezależnie od powyższego przedmioty skonfiskowane przy rewizji miały być przesłane do magistratu i po spisaniu rozdzielone przez Opiekę Społeczną, tymczasem wózek ręczny naładowany wartościowymi przedmiotami jak: zegarki, wódki gatunkowe, likiery, mydła, cygary, wędliny, itp. zabrano do gmachu Urzędu Bezpieczeństwa Publ. Zupełnie bezprawnie, ponieważ U.B. wezwany był tylko przy usuwaniu Niemców i nie miał prawa zabrać jakichkolwiek przedmiotów.

W ślad i za przykładem członków Milicji Obywatelskiej i inne jednostki spośród pracowników urzędów w Koźlu rabowały mieszkania opuszczone.

Wystawione na moje żądanie posterunki w rożnych częściach miasta nie wiele pomogły, gdyż i rodziny repatriantów mieszkające w barakach na stacji również wzięły udział w grabieży”[20].

W innym sprawozdaniu czytamy o wysiedleniu w Bytomiu: „Po dwu dniach akcja została przerwana, ponieważ miejscowe Władze Administracyjne do akcji zupełnie przygotowane nie były, nie potrafiły zupełnie opanować sytuacji, rozpanoszyły się na szeroką skalę grabież i szabrownictwo odnośnie mieszkań poniemieckich, a niekiedy nawet mieszkań zajmowanych przez repatriantów. Jak mnie poinformował prezydent miasta ob. Mgr Mietkiewicz jednostka wojskowa Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie umiała nie tylko ukrócić grabieży, ale sami żołnierze brali czynny udział w grabieżach. Jak się zdołałem później sam zorientować opinia publiczna była tego samego zdania o żołnierzach Korpusu Bezpieczeństwa. W dniu naszego przybycia do Bytomia jednostka Korpusu Bezpieczeństwa opuściła Bytom udając się do Katowic.

15 lipca 1945 r. (jeszcze przed ustaleniami w Poczdamie –  wyj. autora) rozpoczęto akcję wysiedleńczą w Bytomiu. Udział żołnierzy w akcji wysiedleńczej był następujący: dwie kompanie miały za zadanie zamknięcie ulic u ich wylotów z miasta, by uniemożliwić Niemcom ucieczkę poza obręb miasta w czasie wysiedlania (przypomina to niemieckie łapanki w czasie wojny - wyj. autora). Wypuszczano z miasta jedynie ludność polską po uprzednim sprawdzeniu ich dokumentów. 20 żołnierzy było zajętych sprawdzaniem wozów tramwajowych u ich wyjazdu z miasta w tym samym celu. Jedna kompania otaczała kwartał, w którym w danym dniu toczyła się akcja wysiedleńcza; Nie wypuszczając z rejonu operacji Niemców w ciągu całego dnia za wyjątkiem tych, którzy spieszyli do pracy w kopalniach i innych przedsiębiorstwach państwowych lub wojskowych wykazując się odpowiednimi zaświadczeniami pracy wystawionymi w lipcu 1945 r. 30 żołnierzy stanowiło asystę działających 30 komisji wysiedleńczych. Pozostali żołnierze patrolowali w rejonie operacji, konwojowali wysiedlanych Niemców do punktów zbornych i pociągów oraz pełnili słuzbę wartowniczą przy ważniejszych obiektach, które uległy wysiedleniu. Dnia 21 lipca 1945 r. objął z rozkazu d-cy Dywizji dowództwo nad całą Wojskową Grupą Operacyjną mjr Sobiesiak, zaś mjr Wojewódzki powrócił do swego pułku. W związku z dużym rozmachem akcji odczuwaliśmy przez cały czas silny niedostatek żołnierzy w wyniku czego cała służba zamiast trójzmienna dwuzmienna.

 Nastroje żołnierzy w czasie akcji były wybitnie antyniemieckie. Żołnierze często  zwracali się do mnie z zadaniem bardziej surowego traktowania Niemców.

 

Milicja Obywatelska żadnej pomocy w akcji nie udzielała, tłumacząc się brakiem czasu. Milicja stale konfiskuje u przechodniów różne przedmioty majątkowe i to zarówno u Polaków i Niemców, zarzucając, że pochodzą one z „szabru” lub nielegalnego handlu, nie stwierdziwszy uprzednio pochodzenia danego towaru, przy czym na konfiskowane przedmioty nie wydaje się żadnych pokwitowań. Umundurowanie większej części szeregowych i oficerów Milicji miasta Bytomia w niczym się nie różni od umundurowania Wojska Polskiego, w wyniku czego wszelkie czynności Milicji zarówno słuszne, jak i niesłuszne, zarówno prawne, i nieprawne ludność cywilna przypisuje Wojsku. Komendant Milicji miasta Bytomia w stopniu podporucznika jest stale w służbie podpity”[21].

O Bielsku Białej dowiadujemy się: „Jak  powszechnie opinia społeczna Bielska i powiatu głosi, to Powiatowa Komisja Wysiedleńcza urzędowała w stanie zupełnie pijanym, przerywała co pewien czas swe posiedzenia, by powracać następnie do swych czynności w stanie bardziej podnieconym wódką. Prym wodził w tym wypadku nieznany z nazwiska funkcjonariusz Bezpieczeństwa w Bielsku. Pełnego składu tej komisji nie zdołano ustalić.

W Dziedzicach mówi się, że zwolnienie od wyjazdu do Niemiec kosztowało w Bielsku 2 litry wódki, kto zaś nie posiadał na to pieniędzy zmuszony był wyjeżdżać”[22].

W raporcie ppor. B. Zylberberga czytamy: „Milicja jest bardzo słaba, źle uzbrojona i na niesłychanie niskim poziomie moralnym. Wiceprezydent Zabrza, Trabalski oświadczył, że z nią więcej kłopotu niż pożytku. Milicjanci biorą udział w rabunkach, są często w cichej zmowie z „szabrownikami”.  

Radzieckie wojsko rekwirowało żywność i bydło bez względu na rozmiary wykonanych już świadczeń i bez jakiegokolwiek porządku. Ale najgorszą plagą są samowolne rabunki i gwałty, które przybrały zastraszające rozmiary. Nie chcę wdawać się w opisy, stwierdzam z całą stanowczością, że najbardziej horrendalne wyczyny bandyckie są regułą. Urzędnicy wracający z pracy często zastają całkowicie spustoszone mieszkania. Kobiety są w każdej chwili narażone na masowe, najbardziej ohydne gwałty...Ludność opolska, od 120 lat nieznająca wojny na swym terytorium, jest wprost przerażona i uważa Rosjan za całkowitych barbarzyńców”[23].

Powiatowa Komenda M.O. w Strzelcach wydala okólnik: „Z polecenia Starostwa Powiatowego w Strzelcach, zarządzam, by Niemiec kosztowało w Bielsku 2 litry wódki, kto zaś nie posiadał na to pieniędzy zmuszony był wyjeżdżać”[24].

W raporcie ppor. B. Zylberberga czytamy: „Milicja jest bardzo słaba, źle uzbrojona i na niesłychanie niskim poziomie moralnym. Wiceprezydent Zabrza, Trabalski oświadczył, że z nią więcej kłopotu niż pożytku. Milicjanci biorą udział w rabunkach, są często w cichej zmowie z „szabrownikami”.  

Radzieckie wojsko rekwirowało żywność i bydło bez względu na rozmiary wykonanych już świadczeń i bez jakiegokolwiek porządku. Ale najgorszą plagą są samowolne rabunki i gwałty, które przybrały zastraszające rozmiary. Nie chcę wdawać się w opisy, stwierdzam z całą stanowczością, że najbardziej horrendalne wyczyny bandyckie są regułą. Urzędnicy wracający z pracy często zastają całkowicie spustoszone mieszkania. Kobiety są w każdej chwili narażone na masowe, najbardziej ohydne gwałty...Ludność opolska, od 120 lat nie znająca wojny na swym terytorium, jest wprost przerażona i uważa Rosjan za całkowitych barbarzyńców”[25].

Powiatowa Komenda M.O. w Strzelcach wydala okólnik: „Z polecenia Starostwa Powiatowego w Strzelcach, zarządzam, by wszyscy komendanci posterunków MO odstawiali do tut. Komendy Powiatowej do Sekcji Kryminalnej Służby Śledczej wszystkich Niemców, powracających czy to z wojska, czy to z ucieczki do swojego miasta i odstawieni wprost do obozu w Błotnicy”[26].

„Ob. Starosta z Olesna bez powiadomienia partii politycznych lub kogokolwiek podpisał nakaz wysiedlenia ks. Jędrzejczyka za Odrę. W dniu jego odjazdu, od samego rana tak przy kościele jak i w chwili odjazdu o godz. 16.00 miejscowa ludność manifestacyjnie i prowokacyjnie żegnała księdza. Na dworcu padały słowa pożegnania „a powiedźcie tam farołżu co my trzymomy razem i co nom ruscy wszystko zabrali”. Charakterystyczną rzeczą jest, że miejscowi dobrzy Polacy oraz niektórzy z G. Śląska przychodzili do naszego urzędu jak i partii politycznych, aby zatrzymać wysiedlenie księdza, gdyż starosta podpisał i wyjechał na urlop”[27].

PRL próbowała na forum międzynarodowym pokazywać się z jak najlepszej strony, dlatego też wsłuchiwano się w głosy obywateli. Urząd Informacji  i Propagandy w Głubczycach pisał: „Zweryfikowany August Ferner wręczył Niemcowi list, celem przewiezienia go do strefy amerykańskiej. List ten dzięki czujności władz polskich został ujawniony i wyżej wymienieni zostali aresztowani przez Władze Bezpieczeństwa Publicznego. W liście tym zweryfikowany August Ferner podawał nieprawdziwe wieści, że Polacy obchodzą się okropnie z ludnością niemiecką, dopuszczając do rabunków i mordów i że są znacznie gorsi od Rosjan”[28].

Zawadzki w zarządzeniu 88 z 18 czerwca 1945 r. napisał: „Bezwarunkowo usuwać Niemców z gospodarstw rolnych i odsyłać za Odrę i Nysę lub całymi rodzinami osadzać w miejscach odosobnienia z chwilą pojawienia się repatrianta lub osadnika, których należy osiedlić na tych gospodarstwach.

W miastach i osiedlach przesiedlać Niemców z dzielnic urzędowych i reprezentacyjnych do specjalnych wydzielonych dzielnic i bloków domów na czasowe pomieszczenie. Bezwzględnie nie dopuścić do zajmowania gospodarstw i mieszkań przez powracających Niemców zza Odry i Nysy. Powracający należy przymusowo odsyłać z powrotem do Niemiec, a opornych zamykać w obozach”.

W „Polityce” z 24.01.1990 Adam Krzemiński pisze, iż utrata obszarów wschodnich oznaczała dla Niemców zniszczenie tradycji kulturalnej oraz dobrobytu, istniejących od setek lat. Autor tymi słowami przyznaje, że na omawianych przez niego terenach obecnie panują całkiem inne stosunki kulturalne i gospodarcze.   

Na temat sytuacji na ulicy Domstraße (teraźniejsza Katedralna) we Wrocławiu, gdzie znajdowała się katolicka Kuria i katedra spisano relację, którą tu przytoczę.

„6 lutego 1946 r. przed kaplicą św. Sebastiana przy kościele św. Marii milicjant zatrzymał 15-letnią dziewczynę Renatę B., która właśnie zamierzała wziąć udział w mszy dla młodzieży, pociągnął ją w ruiny znajdujących się tam domów, zgwałcił i zabrał jej ubranie.

10 lutego 1946 r. do domu organisty na Domstraße 8 około 2 godziny w nocy wpadła banda młodych ludzi, którzy zabrali organiście wszystkie ubrania, tak że nie mógł rano pójść do kościoła.

13 lutego napadnięto o 23.00  Kurię na Domstraße 9, gdzie przebywał profesor prałat dr S.  Musiał usiąść na podłodze, a jeden z napastników z bronią pilnował go. Kiedy prałat tylko się poruszył, był natychmiast bity szpicrutą tak mocno, że  w następnych dniach nie mógł prowadzić żadnych odczytów. Pozostali szabrownicy wynieśli wszystko z mieszkania, ładując to na stojący na drodze samochód. Przy okazji zgwałcona została 60-letnia małżonka doktora V., którego profesor przyjął do swego mieszkania w styczniu tego roku, kiedy to lekarz został wypędzony z własnego mieszkania.

15 lutego napadnięto na dalszą część Kurii na Domstraße 7, gdzie mieszkał prałat dr Newger. Mimo, iż wszystkie okna i drzwi były zabarykadowane, szabrownicy weszli do budynku przez okno od strony podwórza. Newgera pilnował jeden z szabrowników, który przy najmniejszym ruchu bił go po twarzy. Wyniesiono wszystko, co mogło się przydać, a dodatkowo zgwałcono żonę studenta teologii, który tu od niedawna mieszkał.

16 lutego około 22.00 przed kościołem św. Krzyża zebrało się około 30 osób, które wdarły się do domu parafialnego i wyniosły wszystko, co tylko miało jakąś wartość.

24 lutego napadnięto dom Caritasu na ulicy Kapitelweg 4. Osobnicy ci ubrani byli w mundury polskie i rosyjskie, wszyscy mówili po polsku. Zabrano ostatnie resztki jakie znajdowały się w Caritasie, a siostry tam pracujące musiały uciekać, gdyż chciano je zgwałcić.

To co tu napisałem, mogę w każdej chwili potwierdzić”[29].

Pan Andrzej Jochelson pisze[30]: „Szaber jest zresztą istną plagą Wrocławia. Ruiny miasta, wypalone do cna i często ponownie padające ofiarą ognia, świecą wprawdzie pustką, ale cudem ocalałe wśród nich domy pełne są, niczym mrowisko mrówek, szabrowników. Szabruje się tu wszystko, nieraz zaraz potem porzucając zawłaszczone towary. Śliczna, XVIII-wieczna, ołowiana lampa kościelna trzy doby leżała na chodniku. Widocznie okazała się za ciężka...Mam w ręku ciekawy dokument czasu: urzędowe zezwolenie na „szaber” książek dla biblioteki”.

W innym miejscu tej samej książki (strona 290) autor pod datą 28 października 1945

  1. pisze: „Na konferencji mówiono też o konieczności zlikwidowania niemieckich szkół. Ponieważ już wcześniej skontaktowałem, że na Karłowicach działa niemiecka szkoła parafialna, więc zaraz następnego dnia „najechałem” ją wraz z komendantem milicji i trzema funkcjonariuszami, rozpędzając dzieci i aresztując nauczycielki. Już o wpół do piątej przybiegł do mnie ks. Lubik. Zapewniłem go, że poza 100-złotowymi grzywnami nic im nie grozi. Wymierzywszy mandaty, puściłem je wolno”

I jeszcze jeden fragment tegoż autora: „1 listopada 1945 r. zawiozłem księdza kanclerza Figurę, który został mianowany koadiutorem dla ludności polskiej na Osobowicach, na jego pierwszą mszę w nowej parafii. Była ogromnie uroczysta: w kościele, w którym nikt nigdy nie słyszał polskiego dźwięku (chyba, że w konfesjonale, bo jednak dotychczasowy niemiecki proboszcz, ksiądz Ober, sprowadzał dla swych polskich owieczek spowiedników - rodaków) została odprawiona msza z kazaniem w ojczystym języku”.

 

 

 

[1] Vertreibung und Vertreibungsverbrechen 1945-1948, Bonn 1989, s.67-74

[2] Pierzyna R., Morderstwo w Jełowej, „Beczka” 2000/2001

[3] Pollok E.S., Historia Żyrowej... Wyd. Żyrowa 1999

[4] Kriebus S. Leśnicki styczeń 1945, tygodnik „Strzelec Opolski”  3/2000 s.40/ Pollok E.S., Historia Żyrowej, Wydawnictwo Żyrowa 1999

[5] Raport ppor. Beniamina  Zylberberga z Oddziału Propagandy Głównego Zarządu Polityczno-Wychowawczego WP z 2 maja 1945 r.

[6] Pismo inspektora Urzędu Głównego delegata MZO do spraw repatriacji z 15 września 1947 r.

[7] Rozporządzenie starostwa kluczborskiego z 4 lipca 1945 r.

[8] Sprawozdanie starosty w Tarnowskich Górach z 1 czerwca 1945 r.

[9] „Niemcy w Polsce 1946 - 1950”..s. 68

[10] Protokół zjazdu starostów powiatowych województwa łódzkiego z 6 lipca 1946 r.

[11] Pismo inspektora Urzędu Głównego Delegata MZO do Spraw Repatriacji Ludności Niemieckiej kpt. Edmunda Kinsnera do Głównego Delegata w sprawie sytuacji w Punkcie Zbornym we Wrocławiu Psie Pole z 15.9.1947 r.

[12] Gębczak M., Powrót Śląska...”Kwartalnik Opolski” 1996/1 s.40

[13] Niemcy w Polsce 1945-1950, Wyd. NERITON 2000, s 39

[14] M. Podlasek, Wypędzenie Niemców, Wyd. Polsko-Niemieckie Warszawa 1995 r. S.132; Tragödie Schlesiens, München 1955, s. 157

[15] Kracher N., Dlaczego „Heim ins reich”?, „Trybuna Opolska”, nr 273 z 25 listopada 1989 r. 

[16] Madajczyk P., O wysiedleniach inaczej, „Tygodnik Powszechny”, 21.10.1990

[17] Brandes D., Antecedencje ucieczki i wypędzenia Niemców, z książki ”Przebudź się, serce moje, i pomyśl”, Inst. Śl. Opole1995,  s.388-390

[18] Golba K., O jednych i o drugich, „Gość Niedzielny” z 1948 r.

[19] „Odra” nr 7 z 1945 r.

[20] Sprawozdanie starosty w Koźlu z akcji wysiedlania Niemców z 6 lipca 1945 r.

[21] Sprawozdanie instruktora propagandy 13 Dywizji Piechoty por. Trinczera z 30 lipca 1945 r

[22] Pismo Sekretariatu Naczelnego PSL w Bielsku do Sekretariatu Wojewódzkiego PSL w Katowicach z 23 sierpnia 1946 r.

[23] Raport ppor Beniamina Zylberberga z Oddzialu Propagandy Glownego Zarzadu Polityczno-Wychowawczego Wojska Polskiego z 2 maja 1945 r.

[24] Pismo Sekretariatu Naczelnego PSL w Bielsku do Sekretariatu Wojewódzkiego PSL w Katowicach z 23 sierpnia 1946 r.

[25] Raport ppor Beniamina Zylberberga z Oddzialu Propagandy Glownego Zarzadu Polityczno-Wychowawczego Wojska Polskiego z 2 maja 1945 r.

[26] Okólnik Powiatowy Komendy MO w Strzelcach Opolskich do komendantów posterunków MO dotyczący powracających Niemców z 25 lipca 1945 r.

[27] Meldunek Powiatowego Oddziału Urzędu Informacji i Propagandy w Oleśnie do Wojewódzkiego Urzędu Informacji i Propagandy w Katowicach z 19 lipca z 1946 r.

[28] Pismo Powiatowego Oddziału Urzędu Informacji i Propagandy w Głubczycach do Wojewódzkiego Urzędu Informacji i Propagandy w Katowicach z 28 listopada 1945 r.

[29] Kaps J. ks. dr, Die Tragödie Schlesiens 1945/1946, Wyd. „Christ Unterwegs” München 1955 s.308-309

[30] Jochelson A., Kronika Semipałatyńsk-Wrocław, Tow. Przyjaciół Polonistyki Wrocławskiej  1997 r. s.204